Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fotoaparatka z miasteczka Kałuże / Wieluń . Mam przejechane 5730.28 kilometrów w tym 1406.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.84 km/h i się wcale nie chwalę, bo i nie ma czym :)
Więcej o mnie. GG: 7918088

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fotoaparatka.bikestats.pl
[url=http://zaliczgmine.pl/users/view/332][img]http://zaliczgmine.pl/img/buttons/button-332-black.png[/img][/url]


Darmowe fotoblogi
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2011

Dystans całkowity:139.45 km (w terenie 24.18 km; 17.34%)
Czas w ruchu:06:58
Średnia prędkość:20.02 km/h
Maksymalna prędkość:42.50 km/h
Suma kalorii:1275 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:34.86 km i 1h 44m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
31.82 km 15.28 km teren
01:45 h 18.18 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Przykra niespodzianka i jazda pod ostrzałem

Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 18.09.2011 | Komentarze 6

I znów tygodniowa przerwa w trakcie, której nie zaglądałam do mojego roweru i jak się okazuje był to błąd. Dziś gdy już postanowione zostaje, że udam się na rowerową wycieczkę, zastaję niemiłą niespodziankę. Już chce wyprowadzać mój pojazd z miejsca postoju kiedy okazuje się, że w przednim kole nie ma zupełnie powietrza.Po głowie kłębią się pytania jak to się mogło stać? Przecież jeszcze tydzień temu wszystko było w należytym porządku, no może nie licząc jakiejś usterki w tylnych hamulcach. Szukam w pamięci odpowiedzi na kolejne pytanie, czy ja mam jakiś zapas i uzyskuję negatywną odpowiedź. I co teraz.... ????
W tym momencie moim oczom ukazuje się rower Krzyśka, który wydaje się, że wręcz krzyczy...weź mnie:) Skoro już nie mam wyjścia, raz mogę zrobić wyjątek.
Jak mam już pojazd pozostaje zjeść obiad i ruszać w drogę. Jak zwykle nie potrafię się zdecydować na trasę. Po głowie chodzą bowiem dwie opcje. Decyduje w trakcie jazdy. Nie skręcam na Kluski w zamian za to kieruję się na most w Załęczu Wielkim. Przejeżdżam przez most i pedałuje do pomnika, gdzie niegdyś zostawiłam chyba pierwszego w swojej "karierze" waypointa. Sprawdzam miejsce ukrycia i ku mojemu zadowoleniu znajduje i pozostawiony kod.

Zadowolona ruszam dalej, za cel obierając sobie Wronią Wodę. Przed Bukowcami zatrzymuje się jednak aby spojrzeć okiem obiektywu na widok jaki roztacza się ze wzniesienia nieopodal szlaku. Przedzieram się przez piach zoranego pola i wdrapuje się na górkę. Wyciągam aparat i robię to co uwielbiam. Wtem słyszę odgłos wystrzału. Nie ma co ryzykować trzeba schodzić, tym bardziej, że gdzieś w oddali wypatruję ambonę myśliwską.
wzniesienie na szlaku © fotoaparatka

widok ze wzniesienia 2 © fotoaparatka

Wracam do roweru i ruszam dalej. Zauroczona brzozami, które powoli zaczynają przybierać jesienne kolory zbaczam ze szlaku i pedałuję tajemniczą drogą. Nie trwa to jednak długo, znów słyszę strzały, tym razem gdzieś bliżej mnie. Wracam na szlak zastawiając się, czy oby na pewno brnąć dalej do wyznaczonego celu.

Docieram do Bukowców i dalej szlakiem przez las prosto do starorzecza. Od czasu do czasu słysząc odgłosy strzałów. Nie mam wątpliwości, że w okolicach jest jakieś polowanko.
Drga do Wroniej Wody © fotoaparatka

W końcu docieram do Wroniej Wody.
Dziwnie tam dzisiaj. Taka ładna pogoda, a ja nie dostrzegam żadnego wędkarza. Przechadzam się brzegami i znów gdzieś blisko słyszę strzały. Staje się mało przyjemnie, nie ma co czekać trzeba zabierać się z tego lasu.

Wracam. W pewnym momencie okazuje się, że gdzieś posiałam okulary. Nie mam najmniejszej ochoty wracać, ale jednak jest mi ich szkoda. Zawracam na szczęście odnajduje je w pobliżu przy drodze.
Docieram do Załęcza. Za mostem jeszcze zbaczam w polną drogę, co okazuje się doskonałym pomysłem. Zastanawiam się dlaczego wcześniej tam nie trafiłam. Pstrykam i wracam na szlak powrotny.
nowa miejscówka nad Wartą © fotoaparatka

Wyjeżdżam z Załęcza i mam już wracać do domu, kiedy dopada mnie straszne pragnienie. W bidonie jak zwykle w takich sytuacjach sucho. Najbliższe źródło Dolina Objawiania. Nie ma wyjścia trzeba pragnienie zaspokoić.
Żółtym szlakiem, przez teren prywatny docieram do źródełka, gdzie napełniam bidon zbawienną wodą.
Kilka łyków i człowiek od razu czuje się lepiej. Wracają siły do dalszej jazdy, postanawiam wiec odwiedzić jeszcze jedno miejsce.

Z Objawienia wydostaje się lasem i drogami, które doprowadzają mnie do feralnego przejazdu. Tym razem schodzę z roweru i piechotą przekraczam tory. Kawałek za przejazdem skręcam w lewo na mogiłę powstańców.
mogiła powstańców © fotoaparatka

Dawno mnie tam nie było i trochę się na miejscu pozmieniało, głownie za sprawą czynników atmosferycznych i korników. Droga do pomnika też dość zaniedbana, a po ostatnich wycinkach i moja orientacja, w przecież znanym mi terenie, zawodzi.
Na miejscu zostawiam waypointa. Przysiadam na chwilkę.
Jest to chyba jedno z nielicznych miejsc gdzie zawsze jest pusto. Gdzie można spędzić chwilę w zupełnej samotności.

Ruszam dalej. Z lasu po małych zawirowaniach orientacyjnych wyjeżdżam na krajówkę, gdzie niby już prosto do domu ale.... Patrze na licznik brakuje mi dosłownie 3 kilometrów do 30. Mam to tak zostawić? Nie da rady.
Wjeżdżam na tzw. "żużlówkę", którą pedałuję do skrzyżowania. Tam skręcam znów w stronę krajówki, którą już podążam do domu.

Dane wyjazdu:
33.60 km 0.42 km teren
01:40 h 20.16 km/h:
Maks. pr.:38.40 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 411 kcal
Rower:Author

Pizza w terenie

Niedziela, 11 września 2011 · dodano: 12.09.2011 | Komentarze 7

I znów dopada mnie przerwa w rowerowaniu. Tym razem za sprawą perfidnej anginy, która wtargnęła na prywatny teren moich migdałków. Wtorek, środa staje się dla mnie istną gehenną, podczas której przełknięcie śliny wiąże się z niesamowitym bólem o jedzeniu nie wspominając. Cała historia kończy się antybiotykiem, który w szybki sposób niszczy chorobę. Czwartek, piątek i sobota to walką z chęcią wyjścia na rower. Słoneczna niedziela jednak nie daje za wygraną i kusi mnie rowerową przejażdżką. O dziwo Krzysiek zgadza się pojechać ze mną.
Przygotowujemy nasze pojazdy, przebieramy w rowerowe i ruszamy przed siebie. Piękna, letnia pogoda prowadzi nas nad Wartę, gdzie jak się okazuje Krzysiek umówiony jest z kuzynem.
Przez Kałuże Kolonię kierujemy się do Załęcza Wielkiego a tam prosto na most. Po przekroczeniu rzeki skręcamy w lewo, gdzie pedałując podążamy wzrokiem za miejscem ukrycia Mateusza.
Nadwarciański azyl wędkarzy © fotoaparatka

I tak nie spotykając nikogo dojeżdżamy do Ośrodka ZHP Nadwarciański Gród. Krzysiu wykonuje telefon do kuzyna, ustalając jego dokładne położenia,a ja knuję plan. Okazuje się, że musimy się wrócić, skoro jednak jesteśmy już na ośrodku muszę wykonać pewne zadanie.
a co tam jest tak ciekawego? © fotoaparatka


Kręcimy się po terenie grodu po czym ruszamy w drogę powrotną.
Po wyjeździe z lasu w przybrzeżnych szuwarach dostrzegamy w końcu poszukiwane osoby. Dołączamy do nich, posiedzieć na kocyku ;) Chwilę gadamy, po czym otrzymuję propozycję pizzy w terenie. Nie ma co się długo zastanawiać, w końcu oboje uwielbiamy pizze.

Koło 18 zbieramy się do domu, aby przebrać się w cieplejsze ciuszki.
Przygotowani na niższe temperatury, pedałujemy na umówione miejsce zalew w miejscowości Młyny. Synchronizacja czasowa idealna. Chwilkę po przyjeździe na miejsce, dojeżdżają do nas kompani znad rzeki i zmotoryzowani dostarczyciele pizzy.

Teraz już w szóstkę wdrapujemy się na wzniesienie nieopodal zalewu, rozkładamy koce i przy zachodzie słońca rokoszujemy się smakiem pizzy. Muszę przyznać, że miejscówka naprawdę świetna. Niesamowity widok roztacza się ze wzniesienia. Żadna pizzeria czy restauracja nie jest w stanie tego przebić.

Dane wyjazdu:
40.24 km 4.25 km teren
01:58 h 20.46 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 477 kcal
Rower:Author

wycieczka bogata w waypointy

Sobota, 3 września 2011 · dodano: 04.09.2011 | Komentarze 6

Rozochocona wczorajszą wycieczką, postanawiam nie marnować tak pięknej, wrześniowej, słonecznej pogody na siedzenie w domu. I gdy tylko zdołałam się uporać z domowymi obowiązkami, przygotowując kolejne waypointy zasiadam na rower. Nie mam specjalnie pomysłu na wycieczkę. A jak ja nie mam pomysłu to wiadomo, że zaniesie mnie do Wąwozu Królowej Bony.
Tak też dzieje się i tym razem. Przez Kępowiźnie, gdzie zostawiam waypointa przy zabytkowym, drewnianym młynie wodnym docieram do wąwozu, gdzie zaznaczam kolejne miejsce. Chwilę spędzam przy źródle, po czym ruszam dalej. Trochę się tam pozmieniało od momentu kiedy zapedałowałam tam ostatnio. Nie ma zbóż, a na polach już tylko zorana ziemia. Cóż jesień czuć już w powietrzu.
Podjazd pod Bieniec Mały, bardziej prowadzony niż pedałowany. Piach, piach i jeszcze raz piach.
W końcu udaje się mi dotrzeć do wioski, gdzie dalej już z górki do Łaszewa.Tam znów trzeba się wspinać. Zgodnie z oznakowaniem szlaku skręcam w szutrową drogę. Mijam kilku rowerzystów i przy brzegu Warty, mijając domki letniskowe docieram do Kurhanów Książęcych. Szukam miejsca do zainstalowania waypointa i gdy takowe znajduję ruszam na fotograficzne łowy.
kurhan książęcy w Łaszewie © fotoaparatka


Wracam na szlak, który doprowadza mnie do Przywozu i tu jakoś ciężko mi się pedałuje. Niby mi się chce a jednak nie. Postanawiam skrócić troszkę trasę i zamiast do Kamionu kieruję się na Mierzyce. Tam robię sobie przystanek przy kościele i znów wracają mi siły.
Kościół w Mierzycach © fotoaparatka


Nie ma odporu teraz trzeba kombinować, co by wycieczkę troszkę wydłużyć. Rezygnuje z bezpośredniego dotarcia do Łaszewa na rzecz dłuższej trasy.
Przemierzam całe Mierzyce i chwilę po wjeździe w las skręcam na Jajaczaki i dalej na Strugi, gdzie skręcam w stronę zabytkowego kościoła w Łaszewie. Niestety trafiam na mszę i nici z kolejnego waypointa :( Będę musiała tam wrócić innym razem.
Nie ma wyjścia jadę dalej. Droga powrotna przez Łaszew to praktycznie jeden ciąg z górki, także przejazd przez wioskę mija bardzo szybko. Znów jestem w Bieńcu Małym skąd tym razem omijając wąwóz, asfaltem zmierzam do Bieńca.
droga do Bieńca © fotoaparatka

Chwilę później jestem już w Kępowiźnie, skąd kieruję się do ostatniego punktu wycieczki Doliny Objawiania . W bidonie susza a więc będzie okazja uzupełnić zapas wody.
Docieram na miejsce, gdzie przy źródle zastaję mały tłum. Rezygnuje więc ze źródlanej wody i idę poszukać miejsca do ukrycie waypointa. Nie zajmuje mi to dużo czasu, wszakże zakątków tam nie brakuje:)
Dolinowy anioł © fotoaparatka

Ołatarz w Dolinie Objawienia © fotoaparatka


Otoczona leśną ciszą, spędzam chwilę przy ołtarzu po czym przez Kałuże Kolonię wracam do domu.

Dane wyjazdu:
33.79 km 4.23 km teren
01:35 h 21.34 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 387 kcal
Rower:Author

Stawy Ożarowskie ... a jednak sie udało

Piątek, 2 września 2011 · dodano: 04.09.2011 | Komentarze 6

Dawno już mnie na rowerze nie było. Przerwa spowdowana była niekoniecznie brakiem cyklozy a wydarzeniami które miały miejsce ostatnio w moim rodzinnym domu. Stres jaki panował przez ostatnie dni i kompletny brak czasu zmusił mnie do odstawiania mojego rumaka na bok.Jednak kiedy już wszystko wróciło do normy nie mogłam doczekać się kolejnej rowerowej wycieczki.
I oto dziś wreszcie znajduje czas na rowerowe oderwanie się od rzeczywistości. Przywołuje dwukołowca z dwutygodniowego wygnania i ruszam za cel obierając sobie Stawy Ożarowskie.
I tak przez Marki docieram do asfaltowej drogi, którą wiedzie mnie do Wierzbia, gdzie robię sobie pierwszy przystanek.


Widok przed Wierzbiem © fotoaparatka


Chwila na nacieszenie oczu widokami i ruszam dalej, polną drogą jaką poznałam na jedynej grupowej wycieczce w tym roku. Polna ścieżka tym razem nie specjalnie przypada mi do gustu, ale najważniejsze, że doprowadza mnie do celu. Wyjeżdżam na szutrówkę i po chwili jestem już nad stawami. Zółte liście kasztanów przy drodze prowadzącej brzegami akwenów i tworzące swego rodzaju tunel dogłębnie daje do zrozumienia, że wielkimi krokami zbliż się do nas jesień.
Spędzam chwilę przy stawach, przypatrując się ptactwu co rusz przefruwającemu nad moją głową, po czym pedałuje dalej zielonym szlakiem. Doprowadza mnie on do kolejngo stawu, otoczonego ze wszech stron lasem. Woda ma tam niezwykle piękny zielony odcień. Przechadzam się brzegami podziwiając to urokliwe miejsce.

Staw w lasach Ożarowa © fotoaparatka


Aż dziw bierze, że będąc tam w ubiegłym roku nie zwróciłam na ten urok uwagi.
Nie chcąc wracać tą samą drogą, wertuję mapę i obieram dalszy ciąg zielonego szlaku. W pewnym momencie nie odnajdując żadnych oznakowań gubię się. Nie mam ochoty wracać, więc brnę w nieznane. W pewnym momencie gdy jestem szczęśliwa z odnalezienia trasy, atakuje mnie, wyszczerzając swą szczękę psiak. Przyśpieszam i nie wyrabiając na zakręcie skręcam w odwrotnym kierunku niż powinnam. W końcu psina odpuszcza a ja muszę zawrócić. Raz jeszcze, tym razem wyposażona kamyki, przejechać obok rozwścieczonego bydlęcia. Prędkość robi swoje i szybko go gubię.
Teraz kiedy wiem gdzie jestem mogę dalej pedałować obmyślanym szlakiem. Asfaltówką docieram do Ożarowa, gdzie przemykam obok kościoła i dalej kieruję się na Kocilew po drodze mijając takie oto widoki.

Widok z Ożarowa © fotoaparatka


i kawałek dalej....znów mój ulubiony koźlak

Widok na Kocilew © fotoaparatka


Teraz już bezpośrednio zmierzam w stronę Grębienia, które to przemierzam dość szybko. Wyjazd na krajówkę i przez Dzietrzniki zmierzam do domu. W pewnym momencie skręcając jeszcze w leśną drogę, która to doprowadza mnie na Kałuże.
Kategoria sam na sam