Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fotoaparatka z miasteczka Kałuże / Wieluń . Mam przejechane 5730.28 kilometrów w tym 1406.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.84 km/h i się wcale nie chwalę, bo i nie ma czym :)
Więcej o mnie. GG: 7918088

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fotoaparatka.bikestats.pl
[url=http://zaliczgmine.pl/users/view/332][img]http://zaliczgmine.pl/img/buttons/button-332-black.png[/img][/url]


Darmowe fotoblogi
Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2011

Dystans całkowity:390.40 km (w terenie 94.03 km; 24.09%)
Czas w ruchu:21:13
Średnia prędkość:18.40 km/h
Maksymalna prędkość:49.20 km/h
Suma kalorii:3660 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:30.03 km i 1h 37m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
33.29 km 13.10 km teren
01:41 h 19.78 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Brzegami Warty

Środa, 30 marca 2011 · dodano: 30.03.2011 | Komentarze 7

Pogoda dziś idealna do pedałowania i do tego pracę kończę wcześniej :) I wszystko świetnie się układa do momentu wybierania trasy. Nagle w głowie pojawia się pustka. Czyżbym już wszystkie miejsca odwiedziła? Z małą pomocą udaje się jednak jakiś szlak ustalić :)
Przed godziną 15 ruszam w trasę. Tradycyjnie przez Kałuże Kol. do Kępowizny skąd szybko, bo z wiatrem, docieram do Bieńca. Przy skręcie żółtego szlaku w teren postanawiam popedałować asfaltem, szlak zostawiając sobie na drogę powrotną. W Bieńcu zgodnie z kierunkowskazem skręcam na Łaszew i po krótki podjeździe na wzniesienie przystaje napawać się widokiem roztaczającym się przed moimi oczyma.
widoczek © fotoaparatka

Z tego miejsca już tylko z górki, więc do Łaszewa docieram zdumiewająco szybko. Do samej wsi jednak nie wjeżdżam skręcają zgodnie z oznakowaniem szlaku w teren.
Szlak ten jest przepiękny, biegnący praktycznie przy samym korycie rzeki Warty. Latem jest tam sporo piachu ale dziś zastaję pięknie ubite błotko :) I tylko od czasu do czasy trzeba rozglądać się za ujadającymi psiakami. Przez chwilę przystaje.
przy zółtym szlaku © fotoaparatka

żółty szlak © fotoaparatka

Ruszam dalej już konkretnie w kierunku głównych punktów wycieczki dwóch kurhanów książęcych. Podjeżdżam pod pierwszy gdzie odnajduje tablicę a na niej:
"Tu w rejonie nad rzeką znajdowała się w okresie rzymskim osada. Powyżej niej dwie mogiły. Ludzie mieszkający tu trudnili się wytopem żelaza, rolnictwem, łowami i rybołówstwem. Miejscowi władcy zostali po śmierci spaleni na stosie, a szczątki wraz z darami grobowymi zostały pochowane pod tymi mogiłami (...) "
Kurhan nr 1 © fotoaparatka

Kawałek dalej odnajduję drugi kurhan
kurhan nr 2 © fotoaparatka

Muszę przyznać, że zdecydowanie łatwiej trafić do owych atrakcji kiedy na drzewach nie ma jeszcze liści. Pamiętam w tamtym roku trochę musiałam pobłądzić aby je odnaleźć.
Ruszam dalej postanawiając wstąpić jeszcze na most w Przywozie. Spędzam chwilę nad brzegami Warty, wsłuchując się w szum rzeki.
most w Przywozie © fotoaparatka

warta_Przywóz © fotoaparatka

rower też się fotki doczekuje, a właścicielka dziś wyjątkowo nie nadaje się na fotografowania :D
rower © fotoaparatka

Ruszam w drogę powrotną niby tą samą jednak w Bieńcu Małym skręcam w teren. Przez wąwóz dojeżdżam do źródła królowej Bony, chwilka przerwy na kontemplacje, która jednak zostaje brutalnie przerwana przez grupkę rozwrzeszczanej młodzieży. Zbieram manatki i ruszam już bezpośrednio w kierunku domu.

Dane wyjazdu:
21.53 km 9.33 km teren
01:10 h 18.45 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 245 kcal
Rower:Author

Nadwarciański Gród i bliskie spotkanie z leśnym runem

Poniedziałek, 28 marca 2011 · dodano: 28.03.2011 | Komentarze 6

Poranek w pracy nie daje możliwości nawet wypicia, tak potrzebnej mi dziś, rannej kawy. I jak tu pracować bez kofeiny... :D Jakoś udaje się jednak wytrzymać do końca. Po powrocie do domu napawam się smakiem czarnego napoju, obmyślając trasę na rower.
Wyruszam za cele obierając sobie najbliższe mi miejsca, a co dalej czas pokaże. Ruszam. Chwile pedałuję krajówką, z której jednak szybko zjeżdżam w leśną drogę. Z owej drogi skręcam w ścieżynę, która doprowadza mnie do "trzeciego stawu". I staje się jedna noga się wypina natomiast druga poprowadzi mnie w kierunku podłoża. Runo leśne jednak dobrze amortyzuje upadek :D Robię sobie chwilę przerwy, śmiejąc się z wywrotki.
Trzeci staw © fotoaparatka

Chwilę później już pedałuję w kierunku pomnika powstańców. W lesie mnóstwo ściętego drzewa, które gdzieniegdzie poukładane jest w równiutkie kupeczki. Docieram do pomnika i znów chwila postoju, okazuje się bowiem, że troszkę przesadziłam z ubiorem. Trzeba co nieco z siebie zdjąć :)
Pomnik powstańców © fotoaparatka

Ruszam, tym razem w kierunku Doliny Objawienia. Drogi okazują się nieco zdezelowane ową akcją wycinania drzew. Docieram na miejsce, gdzie przystaje na chwilę przy ołtarzu i maszeruje dalej napełnić bidon wodą źródlaną.
Dolina Objawienia © fotoaparatka

Spotykam nawet pierwsze oznaki wiosny :)
wiosennie © fotoaparatka

Po chwili postoju pedałuję dalej żółtym szlakiem, z którego zbaczam przy figurce Floriana. Obraną ścieżką dojeżdżam do tzw. "drogi załęckiej" gdzie postanawiam zdobyć jeszcze Ośrodek ZHP. I tak przez Załęcze Wielkie docieram do mostu na Warcie, za którym chcąc nie chcąc muszę się zatrzymać:)
most w Załęczu © fotoaparatka

Przechadzając się brzegami Warty spotykam jeszcze opustoszały ślimakowy dom.
muszelka © fotoaparatka

Ruszam dalej siłując się z wiatrem. Uwielbiam ten szlak pod warunkiem, że nie muszę walczyć z powiewami. W końcu docieram do ostatniego punktu dzisiejszej wycieczki Ośrodka ZHP Nadwarciański Gród.
Nadwarciański Gród © fotoaparatka

Przysiadam na chwilę na ławeczce wsłuchując się w wartki nurt Warty. Po takiej relaksacji od razu lepiej się pedałuje :) Wracam znów pod wiatr, tym razem drogę powrotną obierając sobie przez Kałuże Kolonie.

Dane wyjazdu:
43.50 km 18.00 km teren
02:20 h 18.64 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 477 kcal
Rower:Author

Gremlin w kamieniołomach :)

Niedziela, 27 marca 2011 · dodano: 27.03.2011 | Komentarze 7

Po wczorajszej nauce jazdy w SPD, dziś przychodzi czas na sprawdzenie umiejętności podczas wycieczki. Pogoda przepiękna, zupełnie odmienna od tej wczorajszej. Pojawia się problem z wyborem trasy, gdyż propozycje są dwie. Koniec końców zdajemy się na los, a o wyborze trasy decyduje kamyczek. I tak los ustawia nas na szlaku do Lisowic, gdzie celem jest tamtejszy kamieniołom.
Ruszamy w samo południe. Tradycyjnie już przez Kałuże Kol, Załęcze Wielkie gdzie na moście przekraczamy Wartę i nad jej brzegami kierujemy się do Bukowców. Od tego momentu zaczyna się już teren. Zaskakuje nas znikoma ilość błota na szlaku, którego moglibyśmy się spodziewać po wczorajszych opadach śniegu. SPD-ki sprawują się znakomicie. Szczególnie w terenie, czuć różnice miedzy SPD a zwykłymi butami. Jedzie się świetnie, czasami pojawia się odrobina adrenaliny podczas wjazdu w piaszczystą lub błotnistą drogę. W głowie pojawia się wtedy pytanie, czy oby na pewno, w razie czego ,zdążę się wypiąć, a co jeśli się nie uda? Dochodzę do wniosku, że teraz może warto byłoby wozić ze sobą bandaże, plastry i tego typu wyposażenie medyczne :D
Pięknym żółtym szlakiem dojeżdżamy do końca lasu, gdzie za moją namową pedałujemy na szczyt góry Św Genowefy. Trafiamy tam bez specjalnych problemów, choć przyznać muszę, że można by było jakoś lepiej oznakować dojazd.
Góra Św. Genowefy © fotoaparatka

Góra Św. Genowefy to bardzo urokliwy zakątek Załęczańskiego Parku Krajobrazowego. Jest to najokazalsza skała na Jurze Wieluńskiej. Niegdyś stanowiła znakomity punkt widokowy, dziś niewiele z niej widać jednak i tak warto pofatygować się tam podczas błądzenia po pobliskich terenach.
Z racji, iż dotarliśmy na szczyt góry wypadało by zejść na dół. Ja biorę się za zjazdo-schodzenie Krzysiek zostaje na górze. Pstrykam kilka zdjęć podczas kiedy mój towarzysz dołącza do mnie.
skałki Góry Genowefy © fotoaparatka

Po sesji fotograficznej trzeba podjeść z powrotem co w moim wykonaniu wychodzi na czterech kończynach:)
Ruszamy dalej przez Bobrowniki, gdzie spotykamy kilku zataczających się gości. Wyjeżdżamy ze wsi i po krótkim podjeździe naszym oczom ukazuje taki oto widok. Ja nazwałam to wzgórzem krzyży.
wzgórze krzyży © fotoaparatka

Chwilowy postój i pedałujemy dalej asfaltem już do samych Lisowic. Wiatr wieje prosto w twarz, co powoduje moje rozdrażnienie. W końcu jednak dojeżdżamy na miejsce. Naszym oczom ukazuje się piękny kamieniołom. Musze stwierdzić, że zmienił się trochę od mojej ostatniej wizyty.
Kamieniolom_Lisowice © fotoaparatka

kamienie © fotoaparatka

Gremlin w Kamieniołomie © fotoaparatka

Ja zostaje na dole z aparatem a Krzysiek wbrew moim zakazom wchodzi na górę. W końcu jednak schodzi i ruszamy w drogę powrotną robiąc sobie jeszcze krótki przystanek przy Warcie.
Most w Lisowicach © fotoaparatka

Teraz pedałuje się już jakoś lżej. Nie potrafię stwierdzić czy jedziemy z wiatrem czy pod wiatr, bo jednak cały czas czuje go na twarzy. W Bobrownikach robimy przystanek przy spożywczaku na doładowanie energetyczne. Wcinamy batony i ruszamy w teren. Krzysiek chce już prosto do domu, ja jednak skręcam ze szlaku jeszcze w kierunku Żabiego Stawu. Cóż, chłopak nie ma ze mną lekko :D
Żabi staw © fotoaparatka

Żabi staw 2 © fotoaparatka

Teraz już bezpośrednio w kierunku domu. Nienawidzę wracać tą samą trasą ale cóż dziś pedałowałam z siłą wyższą, która już tylko myślałam o szybki powrocie i obiedzie :D
Co do SPD jest świetnie. Początkowo było to dziwne uczucie ale po paru kilometrach się przyzwyczaiłam i naprawdę mi się podoba.

Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Nauka wpinania i wypinania

Sobota, 26 marca 2011 · dodano: 26.03.2011 | Komentarze 5

Do południa w pracy po południu na zmianę albo deszcz albo śnieg. Nie było mowy o jakiejkolwiek wycieczce, ale.... W zeszłym tygodniu, po długich przemyśleniach zdecydowałam się na SPD no i dziś przyszedł czas na naukę wpinania i wypinania się z pedałów. Przewidywałam trochę siniaków ale udało się bez :) Wydaje mi się, że załapałam o co chodzi, ale na sprawdzenie nabytych dziś umiejętności przyjdzie czas podczas jakiejś dłuższej wycieczki. Wątpiłam, że kiedykolwiek to powiem ale jestem zachwycona nowymi nabytkami :D
I teraz widać na co zdaje się moje "nigdy w życiu".
Nigdy w życiu miałam nie założyć na siebie gaci z pampersem, teraz nie wyobrażam sobie bez nich jazy a SPD-ki w ogóle nie wchodziły w rachubę a teraz proszę jaka zadowolona jestem :)
Kategoria W towarzystwie


Dane wyjazdu:
26.38 km 4.50 km teren
01:25 h 18.62 km/h:
Maks. pr.:49.20 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

W rytmie ska

Środa, 23 marca 2011 · dodano: 23.03.2011 | Komentarze 13

Dziś miał być urlop od jeżdżenia, ale gdzie tam... Już od rana nosi mnie po kątach. Próbuje sobie znaleźć jakieś konstruktywne zajęcia ale wszystko na nic. W południe pakuje więc manatki, wkładam na uszy słuchawki z nadzieją, że nie będę słyszeć wiatru i ruszam.
Obierając sobie za cel dworek w Pątnowie, szukam jakiejś nowej ciekawej trasy. Szutrową drogą docieram na tzw. "dzietrznicką górę" skąd już krajówką do samych Dzietrznik. Przemykam koło kościoła robiąc sobie chwilowy przystanek przy figurce, kościół zostawiając jednocześnie na drogę powrotną.
Figurka © fotoaparatka

Pedałuje dalej obok cmentarza i wjeżdżam w polna drogę prowadzącą nad torami. Owa droga błotno-piaskowa ale przejechać się udaje. Wyjeżdżam na początku Pątnowa skąd niby z górki ale wiatr prosto w twarz i nici z prędkości.Po walce z wiatrem docieram w końcu do dworku, robiąc sobie tam dłuższy przystanek. Musze przecież zajrzeć w każdy dostępny kąt. O samym budynku praktycznie nic nie wiem, prócz tego, że moja babcia chodziła tam pracować za młodu.
"dworek"_Pątnów © fotoaparatka

Budynek strasznie mi się podoba i aż żal ściska, że w takim stanie jest. Obok budynku stoi pomnik przyrody, wydaje mi się, że dąb ale przyznam szczerze, że pewna nie jestem.
Ruszam dalej w drogę powrotną. Choć straszenie nie lubię wracać tą sama trasą dziś robie wyjątek, w końcu został mi kościół w Dzietrznikach. W połowie polnej drogi zatrzymuje się na sfotografowanie krajobrazu, ale w oddali udaje mi się dostrzec coś o wiele ciekawsze niż widok. Piękne stadko saren.
w odwrocie © fotoaparatka

szopa © fotoaparatka

Po pewnym czasie sarny uciekają a ja pedałuje już bezpośrednio pod swój kościół parafialny:)
Obecny murowany Kościół Najświętszego Serca Jezusowego, stanął na miejscu jego poprzednika drewnianego, modrzewiowego kościółka. Budowa obecnej świątyni rozpoczęła się w 1900 roku. Powstała w stylu gotyckim nadwiślańskim w kształcie krzyża z trzema nawami. Podczas pierwszej jak i drugiej wojny światowej świątynia została zrabowana. Około 1942 roku kościół przejęła żandarmeria niemiecka, która zrobiła z niego magazyn na zboże, a w podziemiach przetrzymywała i prawdopodobnie torturowała więźniów.
Dzietrzniki_kościół © fotoaparatka

Kościół Najświętszego Serca Jezusowego © fotoaparatka

Z pod kościoła ruszam dalej przez Dzietrzniki, mijając grupę uczniów wracających ze szkoły. Ci zrowerowani postanawiają się trochę ze mną pościągać :) Wjeżdżam do Parku Krajobrazowego i skręcam w kierunku Kępowizny, a tam prosto na kąpielisko przy Warcie. Krótka przechadzka brzegami i przez Kałuże Kolonię wracam do domu .
Kategoria sam na sam


Dane wyjazdu:
25.00 km 2.10 km teren
01:20 h 18.75 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 274 kcal
Rower:Author

rowerowa pętla rudnicka

Wtorek, 22 marca 2011 · dodano: 22.03.2011 | Komentarze 10

Wczorajsze plany nie pozostawiły mi innego wyboru jak wsiąść dziś na rower i ruszyć w obce województwo. Rano okazuje się, że kolana nie specjalnie chcą dzisiaj pedałować ale jednak do mnie nie przemawiają zniechecająco.
O 9.00 wsiadam wiec na swojego rumaka i ruszam krajówką przez Dalachów, mijając bokiem Odcinek i Janinów. Skręcam w boczą drogę na Młyny spenetrować tamę oraz z nadzieją na spotkanie łabędzia. Łabędzi nie ma, a układ słońca nie pozwola mi na sfotografowanie tamy.
Ruszam więc dalej w kierunku Rudnik, robiąc sobie skrót. Skrót okazuje się niefortunnym rozwiązaniem, bo w rzeczywistości staje się dłuższą trasą. Po chwili błądzenia wyjeżdżam wreszcie w Rudnikach przy Urzędzie Gminy skąd już kieruje się prosto do Żytniowa, drogą, która przypomina bardziej ser szwajcarski niż jezdnię. W Żytniowie czeka na mnie główny punkt mojej dzisiejszej krótkiej wycieczki. Zabytkowy drewniany kościół św. Marcina, którego historia sięga XIV wieku. Niestety kościół spłonął a na jego miejsce stanęła przywieziona w elementach świątynia z Trzebnicy. Ciekawostką jest fakt, że jest to jedyny drewniany kościół w Polsce, w którym są katakumby. Z tego co wyczytałam owych katakumb zwiedzać nie można z racji bezpieczeństwa.
Kościół Św. Marcina_Żytniów © fotoaparatka

Na miejscu spotykam ekipę układającą kostkę pod Kościołem. Z racji tego, że nie chciało mi się słuchać głupich tekstów pstrykam kilka zdjęć i zmykam dalej. Teraz kieruję się w stronę Cieciułowa przystając w międzyczasie na podziwianie widoków.
Widok miedzy Żytniowem a Cieciułowem © fotoaparatka

Szybko przemykam przez Cieciułów kierując się w stronę Rudnik. Droga jak zwykle u nas raz z górki raz pod górkę, z wiatrem wiejącym prosto w twarz. Przed samymi Rudnikami zatrzymuję się jeszcze przy przydrożnej kapliczce.
kaplicza © fotoaparatka

Z Rudnik nieszczęsną krajówkę już prosto na Kałuże. W domu przemierzam jeszcze ogród w poszukiwaniu wiosennych akcentów i udaje mi się coś znaleźć.
Jutro postanawiam sobie odpuścić pedałowanie z racji dziwnego uczucia w kolanach ale jak będzie to się dopiero okaże:)
wiosna w ogrodzie © fotoaparatka


Dane wyjazdu:
40.50 km 10.30 km teren
02:10 h 18.69 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 444 kcal
Rower:Author

Wiosenny szlak drewnianych kościółków

Poniedziałek, 21 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 7

Pierwszy dzień wiosny przywitał mnie mroźnym porankiem, ponieważ jednak mam urlop postanawiam przeczekać z pedałowaniem do plusowych temperatur. Plan dzisiejszego wyjazdu jest ustalony od wczoraj, tak wiec odwrotu nie ma.
Koło godziny 9.00 ruszam w pełnym rowerowym umundurowaniu na wiosenne zdobywanie drewnianych kościółków. I tak przez Marki docieram do Wierzbia, z którego drogą krajową podążam w kierunku Wielunia, zbaczając jednak na zjeździe do Grębienia. Kierując się zielonym szlakiem rowerowym przez Józefkę docieram do Popowic, gdzie czaka na mnie pierwsza drewniana świątynia.
Jest to Kościół Wszystkich Świętych wzniesiony w stylu wieluńskim w początkach XVI wieku. Cała konstrukcja powstała bez użycia gwoździ. Od strony fasady do kościoła przylega wzniesiona na przełomie XVII i XVIII wieku wieża. Niestety do środka świątyni nie udało mi się wejść.
Kościół Wszystkich Świętych w Popowicach © fotoaparatka

Ruszam dalej zielonym szlakiem mijając w Popowicach grupkę dzieci niosących na stracenia Marzanny, chwilę później skręcam w spokojną drogę prowadzącą do Kadłuba. I znów wyjazd na krajówkę chwilę później moim oczom ukazuje się kolejny drewniany zabytek.
Jest to Kościół Św. Andrzeja również należący do grupy świątyń drewnianych wzniesionych w tzw. stylu wieluńskim. Wzniesiony prawdopodobnie w początkach XVI wieku. W 1949 roku został przebudowany przez co stracił swój pierwotny wygląd. Tu również nie udało mi się wejść.
Kościół Św. Anrzeja © fotoaparatka

Obok drewnianego kościoła stoi nowa murowana świątynia. A jednak się da pogodzić zabytki z nowoczesnością bez wywożenia ich do skansenów.
Kościół w Kadłubie © fotoaparatka

Tutaj spotyka mnie chwila zawahania ruszać dalej, czy wracać. Szybko spoglądam na zegarek i podejmuję decyzję o dalszym zdobywaniu świątyń. Drogą krajową pedałuję w kierunku Gaszyna. Jedzie się nawet całkiem przyjemnie i natężenie ruchu znikome. Tak się za pedałowałam, iż o mały włos nie zauważyłabym kościoła. Skręcam w kierunku świątyni, która jest nieco oddalona od krajówki.
Jest to kolejny modrzewiowy kościółek wzniesiony w XVI wieku w stylu wieluńskim. Do chwili obecnej zachowała się archaiczna forma kościoła: prostokątna nawa, i węższe i krótsze od niej prezbiterium zamknięte ścianą prostą. I znów spotykam się z zamkniętymi drzwiami, więc i środka kościółka nie zobaczyłam.
Kościół w Gaszynie © fotoaparatka

I znów spotyka mnie chwila zawahania, po drodze przez głowę przeleciał pomysł, a może jeszcze Krzyworzeka. Bije się z myślami, jednak chęć pedałowania zwycięża i kieruję się stronę owej wsi. Dojeżdżając do Krzyworzeki zatrzymuje się jeszcze przy symbolicznym cmentarzyku. Z tablicy wywieszonej przed wejściem dowiaduje się, iż jest to miejsce gdzie uczczono pamięć mieszkańców, zmarłych wskutek epidemii cholery na przełomie pierwszej i drugiej połowy XIX wieku.
cmentarzyk_Krzyworzeka © fotoaparatka

W Krzyworzece czuję się już jak w domu, w końcu mam tam rodzinę i jest w razie czego do kogo podskoczyć:) W samej wsi interesuje mnie murowany kościół i zabytkowa dzwonnica.
Kościół pod wezwaniem Św. Piotra i Pawła to murowana świątynia wzniesiona koło XIII wieku z fundacji księcia Bolesława Wstydliwego. Pierwotnie świątynia została wzniesiona z kamienia polnego, nadbudowanego cegłą. Później jednak ulegała różnym przeróbkom, m.in. w XVIII i XX wieku. Była jedną z trzech kościołów romańskich na obszarze średniowiecznej kasztelanii rudzkiej. Kościół stanowił przykład świątyni łączącej funkcje sakralne z obronnymi.
Pierwotny charakter zachowała dzwonnica, gdzie według legendy miał tam przebywać ścigany przez Krzyżaków król Władysław Łokietek. Została zbudowana z kamienia polnego.
Kościół Św piotra i Pawła w Krzyworzece © fotoaparatka

Z Krzyworzeki kierując się dalej zielonym szlakiem pedałuję w stronę Ożarowe. Po drodze użerając się z atakującym moje kostki psiakiem. W pewnym momencie kończy się asfalt i już do samego Ożarowa brnę w błocku. W Ożarowie jeszcze krótki postój przy dworku gdzie obecnie znajduje się Muzeum Wnętrz Dworskich.
Dworek_Ożarow © fotoaparatka

Z spod muzeum ruszam przez Wierzbie i Marki w kierunku domu. I tak kończy się moja dzisiejsza wiosenno- kościelna wyprawa.

Dane wyjazdu:
57.45 km 5.10 km teren
03:06 h 18.53 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 629 kcal
Rower:Author

Granatowe źródła a w poszukiwaniu bankomatu rezerwat szachownica

Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 20.03.2011 | Komentarze 8

Wczorajszy dzień zakończył się kompletnym deficytem kilometrów mimo iż pogoda nie była taka zła. Dziś postanawiam nadrobić straconą sobotę, tym bardziej, iż mam okazję wybrać się na wycieczkę w towarzystwie :)
Wyruszamy koło godziny 10.00 obierając sobie za pierwszy cel Granatowe Źródłowa. Chcę sprawdzić czy przy pochmurnej pogodzie faktycznie mają niebieski odcień. Ruszamy przez Kałuże Kolonie, Załęcze Wielkie, Cisową do Załęcza Małego, z którego kierujemy się zielonym szlakiem w kierunku źródeł. Na miejsce docieramy dość szybko.
Robimy chwilę przerwy, podczas której na horyzoncie pojawia się słoneczne niebo:) Kolor owych granatowych źródeł udaje nam się jednak sprawdzić jeszcze przy zachmurzonym nieboskłonie. Faktycznie stwierdzam woda ma ocień granatowy i jest krystalicznie czysta. Tylko na brzegach pełno śmieci:(
Granatowe źródła © fotoaparatka

Granatowe Źródła to krasowe pulsują źródła tarasowe, jedyne na Jurze Polskiej.Część wody bije bowiem ze skalnej szczeliny na brzegu, a część na dnie zbiornika, którym jest starorzecze.
Granatowe Źródła_źródła tarasowe © fotoaparatka
.
Po chwili odpoczynku ruszamy dalej w kierunku Parzymiech, robiąc przystanek przy spożywczaku w celu uzupełnienia kalorii i wody pitnej. Przy okazji wzbudzając "sensację" wśród licznie zebranych ludzi. Zastanawiam się czy oni nie mają lepszego zajęcia w niedziele niż sterczenie przed sklepem.
Ruszamy dalej w kierunku Parzymiech z nadzieją na odnalezienie tam jakiegoś bankomatu, bo kasy w portfelu starczyło na lichego wafelka. Na miejscu od człowieka spędzającego niedzielne popołudnie przy sklepie dowiadujemy się, że najbliższa "ściana płaczu" znajduje się pięć km dalej. Bez chwili wahania ruszamy wskazaną drogą mijając po drodze wieś Napoleon, w której spotykamy ładną kapliczkę.
Kapliczka w Napoleonie © fotoaparatka

W końcu wjeżdżamy do Lipi gdzie znajdować się ma owy bankomat. Po drodze mijamy tabliczkę prowadzącą do Rezerwatu Szachownica. Na horyzoncie naszym oczom ukazuje się poszukiwana przez nas maszyna. Po zaopatrzeniu w gotówkę pedałujemy w kierunku kierunkowskazu prowadzącego do rezerwatu i atakujemy pierwszy napotkany spożywczak.
Wjazd do rezerwatu wiąże się z opuszczeniem asfaltu i ruszeniem w podmokły błotnisty teren. Dość szybko trafiamy na miejsce, odnajdując w końcu jakieś oznakowanie pieszego szlaku, ale to zawsze coś. Robimy chwilę postoju.
Rezerwat Szachownica położony jest na Krzeminnej Górze. Jest to jeden z najdłuższych systemów jaskiniowych na Wyżynie Krakowsko-Wieluńskiej. Jest drugim pod względem liczebności zimowiskiem nietoperzy w Polsce. Ja gacków jednak nie widziałam, kierując się ostrzeżeniami napotkanymi po drodze wolałam nie wchodzić za daleko w głąb jaskini.
jaskinia szachownica © fotoaparatka

rezerwat szachownica © fotoaparatka

Z rezerwatu ruszamy już w drogę powrotną w Napoleonie napotykając rowerzystkę w kasku :) Z Parzymiech przez Kleśniska docieramy do Jaworzna, gdzie jeszcze krótka sesja zabytkowego drewnianego kościoła Św. Trójcy zbudowanego w XVI w.
Kościół Św. Trójcy w Jaworznie k/Welunia © fotoaparatka

Z Jaworzna przez Mostki, Słowików docieramy do Stacji Janinów a stąd już bezpośrednio do domu.

Dane wyjazdu:
27.07 km 11.20 km teren
01:31 h 17.85 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 303 kcal
Rower:Author

Jarzębie i Wronia Woda

Niedziela, 13 marca 2011 · dodano: 13.03.2011 | Komentarze 9

Pogoda dziś identyczna jak wczoraj. Grzechem było by nie wyskoczyć gdzieś na chwilkę popedałować. Wczoraj planowałam zdobywanie kolejnych kościółków ale dziś stwierdzam, że niedziela to nie najlepszy dzień do takich "kościelnych" wojaży. Wybór padł więc na Wronią Wodę.
Pakuje manatki do plecaka, uzupełniam wodę w bidonie i ruszam przez Kałuże Kolonię do mostu na Warcie w Załęczu Wielkim, gdzie chwilę przystaje aby uzupełnić płyny.
Most w Załęczu Wielkim © fotoaparatka

Ruszam dalej już terenem w kierunku Bukowców. Do wioski teren okazuje się bardzo przyjazny, jednak dalsza część trasy nie zapowiada się już tak różowo. Błoto, błoto i jeszcze raz błoto, a ja przecież wczoraj umyłam rower. Chwila zastanowienia i ruszam zaliczać kolejne kałuże. Po drodze mijam rowerzystę i od razu robi mi się lżej pod kołami:) Docieram w końcu do głównego punktu mojej wycieczki Wroniej wody. Jest to jezioro zakolowe powstałe przez odcięcie rzecznego meandra Warty.
wronia woda © fotoaparatka

Chwilka postoju w której postanawiam odwiedzić jeszcze jedno do niedawna zupełnie mi nieznane miejsce. Zabieram więc rower i ruszam moim ukochanym terenem, kierując się w stronę Bobrownik. W pewnym momencie zbaczam z owej drogi w przepiękny wąwóz, który prowadzi mnie do opustoszałej wsi Jarzębie, o ile można to miejsce jeszcze tak nazwać. Wieś niegdyś liczyła 10 domostw w 1958 roku mieszkańcy zostali wysiedleni pod pretekstem powstania parku krajobrazowego. I faktycznie park powstał a po zabudowaniach zostały dziś tylko piwnice i przydrożna kapliczka.
Wąwóz prowdzący do opustoszałej wsi © fotoaparatka

Kapliczka w Jarzębiach © fotoaparatka

Warta przy wsi Jarzębie © fotoaparatka

Chwilę jeszcze przechadzam się brzegami Warty z aparatem i wracam do roweru. W drodze powrotnej przez wąwóz towarzyszą mi trzy żółte motyle. Nagle robi się wiosennie i w duszy weselej. Podczas powrotu do domu robię jeszcze jeden przystanek na moście, skąd już zmagając się z wiatrem wiejącym prosto w twarz docieram na obiad.
warta w załęczu wielkim © fotoaparatka


Dane wyjazdu:
37.02 km 0.40 km teren
01:55 h 19.31 km/h:
Maks. pr.:44.60 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 423 kcal
Rower:Author

Kolejny kościółek

Sobota, 12 marca 2011 · dodano: 12.03.2011 | Komentarze 8

I wreszcie nadszedł weekend, piękny, słoneczny, cieplutki i wymarzony do pedałowania. Wyruszam więc w drogę poprzedzając wyjazd gruntownym myciem mojego rumaka.
Lśniącym rowerkiem przez Kałuże Kolonię docieram do Kępowizny, gdzie zbaczam z wyznaczonej trasy, aby sprawdzić jak tak piękna pogoda wpływa na frekwencje wędkarzy przy brzegach Warty. Jak się okazuje pogoda wymarzona również na wędkowanie. Po krótkiej przechadzce brzegami rzeki ruszam dalej żółtym szklakiem w kierunku Bieńca. Wiaterek sprzyja także jedzie się wyśmienicie.
Przejeżdżam przez wieś spotykając się tu i tam z dziwnymi spojrzeniami przechodniów. Założyłam kask, tak więc widzieli kosmitę:) Pedałuję sobie dalej raz pod górkę, raz z górki docierając do Pątnowa gdzie przystaję na chwilę przy źródle Św. Rocha z nadzieją na uzupełnienie wody w bidonie. Niestety rezygnuję z pomysłu z powodu dziwnego osadu unoszącego się na jej powierzchni.
Żródło Św. Rocha © fotoaparatka

Kawałek dalej przystaje przy kościele, gdzie moją uwagę przykuwa przydrożna kapliczka ale i nie tylko. Obserwując teren przy kościele mój wzrok przykuwają zwierzęta, które już coraz rzadziej można zobaczyć na wsi. Wyjścia nie mam, trzeba zwiedzić tyły kościoła:)
kościół pod wezwaniem Św. Jana Ewangelisty_Pątnów © fotoaparatka

kapliczka © fotoaparatka

owieczki © fotoaparatka

Po krótkim przebywaniu w miłym owczym towarzystwie, ruszam dalej do głównego celu mojej dzisiejszej wycieczki. Zabytkowego(przynajmniej moim zdaniem) budynku. Nie wiem czy dworku czy jakiejś innej posiadłości, ponieważ nie znalazłam nigdzie informacji na jego temat. Tutaj już wiatr powoli zaczyna dawać o sobie znać. Do celu docieram jednak szybko. Na miejscu okazuje się, że na schodach Romeo z Julią romansują sobie w najlepsze. Nie chcąc im przeszkadzać, obchodzę tyły budynku, które niespecjalnie nadają się do fotografowania i ruszam dalej. Będzie okazja żeby tu wrócić.
Aby nie wracać tą samą trasą, skręcam w pierwszą lepszą boczną drogę mając nadzieję, że doprowadzi mnie ona do Łaszewa.
widok_bieniec © fotoaparatka

Tutaj znów z górki i pod górkę, a na dodatek z niespecjalnie przyjaznym wiatrem. Droga doprowadza mnie do Bieńca, a ponieważ to rzut kamieniem od Łaszewa ruszam zdobywać kolejny drewniany kościółek.
kościół Św. Jana Chrzciciela_ Łaszew © fotoaparatka

Na miejscu okazuje się, że szczęście mi dopisuje gdyż wnętrze dostępne jest zwiedzającym. To pierwszy z kościółków w stylu wieluńskim do którego udało mi się wejść.
Świątynia zachwyca swym wnętrzem. Piękny strop z renesansową polichromią z połowy XVI wieku, gotycka Pieta z XV stulecia, zabytkowa chrzcielnica a na dodatek ten zapach drewnianego wnętrza,wrażenie nie do opisania.
Pieta z XV wieku_Łaszew © fotoaparatka

Droga powrotna przez Łaszew, jednak w Bieńcu Małym skręcam na żółty szlak i przez Wąwóz Królowej Bony docieram do Bieńca, skąd już bez postojów wracam do domu.
Kategoria sam na sam