Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fotoaparatka z miasteczka Kałuże / Wieluń . Mam przejechane 5730.28 kilometrów w tym 1406.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.84 km/h i się wcale nie chwalę, bo i nie ma czym :)
Więcej o mnie. GG: 7918088

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fotoaparatka.bikestats.pl
[url=http://zaliczgmine.pl/users/view/332][img]http://zaliczgmine.pl/img/buttons/button-332-black.png[/img][/url]


Darmowe fotoblogi
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2010

Dystans całkowity:381.26 km (w terenie 167.50 km; 43.93%)
Czas w ruchu:20:26
Średnia prędkość:18.66 km/h
Maksymalna prędkość:45.40 km/h
Suma kalorii:4310 kcal
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:27.23 km i 1h 27m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
36.65 km 18.70 km teren
02:01 h 18.17 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 418 kcal
Rower:Author

Rezerwat węże i rozczarowanie

Sobota, 31 lipca 2010 · dodano: 31.07.2010 | Komentarze 10

Praktycznie cały tydzień nie jeździłam na rowerze i sama nie wiem, czy zwalić to na pogodę, brak czasu czy na zwykłe lenistwo. Bo chyba wszystko po troszku się złożyło na to moje tygodniowe porzucenie roweru.
Od wczoraj jednak postanowione, że dziś na rower iść trzeba nawet gdyby padał deszcz! Od rana więc zastanawiałam się, gdzie dziś popedałujemy. Właściwie to już w trakcie drogi padło na Rezerwat Węże, no i pojechaliśmy.
Przez Załęcze Wielkie, Cisową, Załęcze Małe (gdzie krótki przystanek przy spożywczaku na zakup batonów) dotarliśmy do Tronin. Tam trzeba było zboczyć z asfaltu w teren. Tam zastaliśmy wszystko co możliwe piach, błoto, kałuże i kamienie. Czasami żeby ominąć ogromne kałuże trzeba było nie lada sprytu, ale zawsze się jakoś udało jak nie na około to przez nie :) Krzysiowi dał jednak radę piach i praktycznie przed samymi Bobrownikami zaliczył bliski kontakt z podłożem. Złość taka, że pół wsi go słyszało :D Szybko mu jednak humorek przeszedł i po krótkim przestudiowaniu mapy ruszyliśmy dalej. Pamiętając poprzednią porażkę podczas poszukiwań rezerwatu postanowiliśmy pojechać wbrew praktycznie wszystkim szlakom. Kierowaliśmy się namalowanym na drzewach zielonym rowerzystą dzięki czemu udało nam się dotrzeć do rezerwatu.
Rezerwat Węże © fotoaparatka

Teraz przyszedł czas na poszukiwanie jaskiń, których na horyzoncie widać nie było. Szlak doprowadził nas do drogi, którą kojarzyłam z poprzednich wycieczek w tamte strony dzięki czemu udało nam się trafić na miejsce po drodze mijając jeszcze samotny grób.
samotny grób © fotoaparatka

Z racji tego, iż rezerwat położony jest na Górze Zelce do samych jaskiń trzeba było podjeżdżać, jednak były to bardzo fajne podjazdy kamienie, korzenie, czyli wszystko co lubię. Po dotarciu na miejsce zaskoczyła nas niemiła niespodzianka do jaskiń wstęp zamknięty. Zamiast więc zwiedzania jaskiń zostało nam zwiedzanie pobliskiego terenu.
wejście do jaskini © fotoaparatka

Gremlin :) © fotoaparatka

ślimak jaskiniowy © fotoaparatka

Kolejne rozczarowanie, czyli kolejna jaskinie do której wejście uniemożliwiła krata. Zresztą jak popatrzyłam w dół to nie jestem pewna, czy odważyłabym się do niej wejść.
jaskinia nr 2 © fotoaparatka

skalna roślinka © fotoaparatka

:) © fotoaparatka

Po uwiecznieniu tego, że w rezerwacie byliśmy oboje ruszyliśmy w drogę powrotną. Zjazd z Góry Zelki czysta przyjemność. Tym razem powrót przez Bobrowniki, gdzie po przekroczeniu mostu skręciliśmy na błotnisto- piaszczysty żółty szlak. I tu kolejny upadek Krzyśka. Złość osiągnęła zenit :D Dalsza droga już bez żadnych rewelacji, nawet jakoś szybko udało nam się dotrzeć do Załęcza Wielkiego skąd już prosto do domu.

Dane wyjazdu:
5.85 km 1.50 km teren
00:19 h 18.47 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 54 kcal
Rower:Author

meczyk

Poniedziałek, 26 lipca 2010 · dodano: 27.07.2010 | Komentarze 0

Co tu dużo pisać. Mimo dnia wolnego dzisiejszy wyjazd rowerowy ograniczył się do przyjazdu i powrotu z Odcinka. Wszystkiemu winna pogoda, która dzisiaj typowo w kratkę. Na mecz jednak wytrzymała i dała nam rozegrać kilka setów, w których niestety tylko raz przypadło nam zwycięstwo. W drodze powrotnej już niestety zdążyło nas zmoczyć.
Kategoria W towarzystwie


Dane wyjazdu:
45.45 km 20.70 km teren
02:19 h 19.62 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 535 kcal
Rower:Author

ograniczeni w czasie

Niedziela, 25 lipca 2010 · dodano: 27.07.2010 | Komentarze 1

Upały w końcu dały od siebie odpocząć, tak więc i jazda stała się o wiele przyjemniejsza! Co prawda od rana wyglądało, że szykuję się potężna ulewa jednak na rower i tak się umówiłam. Po południu okazało się, że chmury zrobiły się trochę rzadsze i spokojnie można było wyruszyć w drogę. Za cel obrałam sobie Krzeczów, jednak po przejeździe Krzyśka okazało się, że niestety nie mamy tyle czasu żeby tam dotrzeć.
Ruszyliśmy w obraną wcześniej drogę przez Kępowiznę żółtym szlakiem do Bieńca przed którym skręciliśmy w teren i tak Wąwozem Królowej Bony dotarliśmy do Bieńca Małego. Znów chwilowy wyjazd na asfalt i do Łaszewa gdzie odbiliśmy zgodnie z oznakowaniem szlaku w szutrową drogę.
Temperatura naprawdę idealna do jazdy ani nie za gorącą ani nie za zimno i nawet wiatr specjalnie nie dawał się we znaki.
Szlakiem biegnącym praktycznie przy samym korycie Warty dotarliśmy do Przywozu, gdzie zboczyliśmy na chwilkę w kierunku kurhanów książęcych. Mała przerwa na uzupełnienie luk historycznych i ruszyliśmy dalej.
Z racji tego, że ostatnio nie było mi dane przejechać mostem łączącym Przywóz z miejscowością Ogroble trzeba było zobaczyć czy prace już ukończone. Okazuje się, że przeprawa na drugą stronę rzeki jest już możliwa po nowym drewnianym moście.
most_Ogroble © fotoaparatka

Pokręciliśmy się jeszcze chwilę po Przywozie z powodu bezskutecznych poszukiwań młyna wodnego i obierając sobie drogę powrotną, po moich namowach, ruszyliśmy do Toporowa i Kamionu. Drogę udało nam się pokonać dość szybko może z powodu skłębiających się coraz mocniej chmur :) W Kamionie interesowała mnie zabytkowa drewniana kapliczka, której nie miałam okazji sfotografować podczas mojej poprzedniej wizyty.
Kapliczka_Kamion © fotoaparatka

Po zaczerpnięciu wody z bidonu ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Z Toporowa ruszyliśmy w kierunku Mierzyc i tutaj już wiatr powoli zaczyna nam przeszkadzać. Szybko jednak można było się do niego przyzwyczaić. Najważniejsze, że odgonił najciemniejsze chmury z nad naszych głów :) Z Mierzyc skierowaliśmy się na Łaszew, gdzie wróciliśmy chwilowo na żółty szlak. Tym razem zamiast powrotu wąwozem wybraliśmy drogę asfaltową z Bieńca Małego do Bieńca i dalej w Kierunku Kępowizny. Po drodze mieliśmy spotkanie z dwoma nieprzyjaźnie nastawionymi do nas psiakami. Z Kępowizny przez Kałuże Kolonie wróciliśmy do domu, właściwie tylko po to aby uzupełnić kalorię, przebrać się i ruszyć w dalszą drogę na Gabryśkę. Wieczorem czekał nas z grill z okazji imienin mojego współtowarzysza dzisiejszej podróży. Niestety jak tylko rozpoczęliśmy rozpalanie grilla zaczął padać deszcz, ale mimo wszystko impreza się udała.
Powrót do domu późną nocą praktycznie pustą krajówką! Uwielbiam te noce powroty na rowerze:)

Dane wyjazdu:
20.70 km 10.70 km teren
01:00 h 20.70 km/h:
Maks. pr.:26.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 240 kcal
Rower:Author

czarne chmury

Piątek, 23 lipca 2010 · dodano: 27.07.2010 | Komentarze 0

Przyszło ochłodzenie i od razu wróciły chęci do jazdy na rowerze. Co prawda do południa słońce prażyło jeszcze nie miłosiernie, jednak po południu temperatura spadła do przyjemnych 25 stopni. Nie było więc wyjścia trzeba było to wsiadać na rower:)
I tak przez las, gdzie właściwie rzuciliśmy się w ucieczkę przed krwiożerczymi pawentami przez Budziki dotarliśmy do Dzietrznik. Po wyjeździe z lasu okazało się, że w dość szybkim tempie nad naszymi głowami zaczęły się gromadzić czarne, ciężkie deszczowe chmury. Niestety trzeba było zrezygnować z docelowego punktu podróży, jakim były Popowice. Do Grębienia postanowiliśmy jednak dojechać, tym bardziej, że Krzysiu nie miał jeszcze okazji zobaczyć zabytkowego kościółka. Polnymi gliniasto-błotnistymi drogami dotarliśmy do zabytku.
Kościół_Grębień © fotoaparatka

Chwila postoju i ruszyliśmy w drogę powrotną tym razem już drogą nr 43. W Dzietrznikach jednak zboczyliśmy z krajówki na rzecz mniej ruchliwej drogi na Załęcze. Lubię tę drogę z racji tego, że raz z górki raz pod górkę trzeba pedałować. Nie lubię natomiast dlatego, że zawsze przy drodze spotka się kogoś kto rzuci w twoją stronę jakiś głupi tekst i tym razem też tak było. Cóż ludzie to ludzie... ! Dojeżdżając do skrzyżowania z drogą "kłużańską" odpadły nas grube krople zbliżającego się deszczu. Szybko jednak zdążyliśmy przed nimi uciec, ale ulewa w rejonach Warty musiała byc naprawdę silna. Przez Kałuże Kolonię dotarliśmy do domu, a że do 20 km brakołwał nam jeszcze kilkaset metrów postanowiliśmy po ścigać się do mojej babci. Tam załapaliśmy się na herbatę i kolację po której wróciliśmy już do mnie.
Jak to fajnie znów wsiąść na rower!!!!

Dane wyjazdu:
6.05 km 3.00 km teren
00:22 h 16.50 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 69 kcal
Rower:Author

Zmagania z latajacą piłką, czyli mecz siatkówki po naszemu

Czwartek, 22 lipca 2010 · dodano: 23.07.2010 | Komentarze 0

Powrót do pracy po urlopie sprawił, że rower zszedł na drugi plan. Dzisiaj jednak postanowiłam pojeździć. Po wyjściu z pracy okazało się niestety, że temperatura grubo przekroczyła 30 stopni i o jakimkolwiek wysiłku fizycznym trzeba było zapomnieć do wieczora. Kiedy już na dworze zrobiło się przyjaźniej padł pomysł rozegrania meczu siatkówki. Moje pedałowanie skończyło się więc na dojechaniu do Odcinka, gdzie rozegraliśmy parę zwycięskich setów oraz wieczornym powrocie. Muszę przyznać, że nocą temperatura jest idealna do pedałowania!!!
Kategoria W towarzystwie


Dane wyjazdu:
7.25 km 3.20 km teren
00:23 h 18.91 km/h:
Maks. pr.:29.00 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 83 kcal
Rower:Author

Mecz siatkówki_czyli urlopu na rowerze dzien piąty

Piątek, 16 lipca 2010 · dodano: 16.07.2010 | Komentarze 0

Dnia czwartego nie ma bo jednak rower dostał urlop. A dzisiaj z racji pogody kompletny lajcik.Rano padało, w południe był już taki skwar, że ledwo dało się na dworze wysiedzieć. Po południu burza a wieczorem dostaliśmy zaproszenie na meczyk siatkówki. Z racji tego, że nasze boisko znajduje się dwie wioski dalej ilość kilometrów znikoma.
Co do meczu to przegraliśmy 6 z 7 setów. No cóż siatkówka nie jest moją mocną stroną. Najważniejszy ostatni set jednak wygrany, bo walka toczyła się o piwko! Trzeba mieć jednak jakąś mobilizację aby zwyciężać :)
Kategoria W towarzystwie


Dane wyjazdu:
28.26 km 11.20 km teren
01:33 h 18.23 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 328 kcal
Rower:Author

a rower miał mieć dzisiaj wolne_ czyli urlopu na rowerze dzień trzeci

Środa, 14 lipca 2010 · dodano: 14.07.2010 | Komentarze 12

Rano sobie odpuściłam jazdę bo było za gorąco. Zresztą miałam dać rowerowi i mojemu tyłkowi cały dzień wolnego. Nic z tego jednak nie wyszło. Cały ranek włóczyłam się z kąta w kąt. Ewidentnie czegoś mi brakowało! Ileż można przecież siedzieć na komputerze. Po obiedzie więc rozważając wszystkie za i przeciw, postanowiłam jednak zasiąść na mojego rumaka i wyruszyć w krótką podróż. Od razu poczułam się lepiej :)
Pierwszym punktem była Dolina Objawienia. Chwila postoju na strzelenie kilku fotek ruszam dalej obierając sobie za cel Krzyż Milenijny w Dzietrznikach.
Dolina Objawienia © fotoaparatka

Leśnymi drogami jakoś dotarła do asfaltu na którym po ścigałam się trochę z ciągnikiem (byłam szybsza :D). Doga na krzyż wiodła przez pola i strugę na której na szczęście było coś w rodzaju mostku. Natomiast do samego krzyża trzeba się było wspiąć pod niezłą górkę. Ale za to jak się potem fajnie zjeżdżało.
struga © fotoaparatka

Krzyż Milenijny © fotoaparatka

Szybki powrót na asfalt i dalej plan był taki aby dojechać do końca Dzietrznik i przez Budziaki wrócić do domu. Po dojechaniu jednak do końca wsi okazało się, że jest rozjazd. Nie mogła się powstrzymać popedałowałam w przeciwnym kierunku niż powinnam. Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia dokąd mnie ta droga doprowadzi. Tliła się jednak nadzieja, że może uda mi się nią dojechać do Grębienia i się udało! Na dodatek w tym miejscu, które mnie najbardziej interesowało, czyli przy kościele. Powisiałam zaproszenie i ruszyłam w kierunku Józefki, gdzie usilnie poszukiwałam jakiegoś spożywczaka, bo w bidonie susza. Pokręciłam się trochę po wsi zwiedzając okolicę przy okazji znajdując szlak rowerowy. Wykorzystam go przy następnej podróży, dziś zawróciłam.
Widok Popowice © fotoaparatka

Do domu wracałam znienawidzoną przeze mnie krajówką, bo nie chciało mi się pedałować tą samą trasą, którą przyjechałam. Po drodze minęłam grupkę kolarzy i po raz pierwszy chyba w tym roku widziałam ludzi dla których rower jest czymś więcej, niż tylko środkiem lokomocji do najbliższego sklepu:) I dla których kask na głowie to normalka, bo mam wrażenie, że czasem ludzie patrzą się na mnie jak na debila.
Kategoria sam na sam


Dane wyjazdu:
33.18 km 14.20 km teren
02:00 h 16.59 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:36.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 370 kcal
Rower:Author

Miały być Lisowice a były Bobrowniki... czyli urlopu na rowerze dzień drugi

Wtorek, 13 lipca 2010 · dodano: 13.07.2010 | Komentarze 4

Dziś na rowerze byłam już o 7.00, no i niby powinno być rano chłodniej. Nic z tego! Jak tylko przejechałam kawałek wiedziałam, że Lisowice prawdopodobnie trzeba będzie sobie odpuścić. Do Załęcza jakoś dojechałam , choć duchota straszna. Po przejechaniu przez most droga wiodła już przez las więc i było troszkę chłodniej. Jednak gdy tylko wyjeżdżałam na jakieś nasłonecznione miejsce od razu odechciewało mi się jechać dalej.
W drodze do Bukowiec znalazłam jakąś boczną dróżką wiodącą nad brzeg Warty. Postanowiłam odpocząć tam na chwilę i przemyśleć czy jest sens jechać dalej. Była praktycznie 8.00 a w słońcu już było ponad 30 stopni.
Warta_ Bukowce © fotoaparatka

Po chwili zastanowienia ruszyłam jednak dalej ustalając sobie za cel chociaż Bobrowniki. Tym bardziej, że do samej wsi szlak wiedzie przez las, wiec nie powinno być tak źle. W bukowcach jednak jeszcze chwila zastanowienia czy oby na pewno brnąć w tym upale dalej. Ruszam.
Szlak jak to szlaki w Załęczańskim Parku piach, piach i jeszcze raz piach, ale jakoś dało się przejechać. Przed Bobrownikami postój przy żabim stawie. Nie mogłam sobie odpuścić tego widoku i szansy na wytchnienie w cieniu.
Żabi Staw_ lipiec © fotoaparatka

chwila wytchnienia © fotoaparatka

Z żabiego stawu piaszczysta drogą, dodatkowo porozjeżdżaną przez kłady dotarłam do Bobrownik. Pokręciłam się trochę po okolicy. Potaplałam nogi w Warcie, cudowne uczucie taki przyjemny chłodzik. Chociaż stopy odetchnęły od upału.
Warta w Bobrownikach © fotoaparatka

Powrót do domu tym samym szlakiem z ta różnicą, że mój licznik pokazywał już temperaturę 40 stopniu a cień z lasu gdzieś uleciał. Mimo piaszczystego szlaku do Załęcza dotarłam dość szybko jednak strasznie zmęczona zarówno fizycznie jak i psychicznie. Musiałam więc chwilę odetchnąć. Znalazłam jakieś bezludne zejście do rzeki i połaziłam trochę w wodzie.
Most w Załęczu Wielkim © fotoaparatka

Do domu dotarłam gdy temperatura sięgała już blisko 42 stopni.
Postanowiłam, że jeżeli jutro będzie taka pogoda to daję wolne rowerowi. W końcu jemu też należy się urlop!

Dane wyjazdu:
48.64 km 20.10 km teren
02:44 h 17.80 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 534 kcal
Rower:Author

Inauguracja urlopu na rowerze

Poniedziałek, 12 lipca 2010 · dodano: 12.07.2010 | Komentarze 2

Wstałam po 7 z wielką niechęcią. Świadomość tego, że mam urlop, że mogłabym się wreszcie wyspać a ja ustawiam sobie budzik na tak wczesną godzinę jest dla mnie przytłaczająca. Jednak kiedy już wygramoliłam się z łóżka i rozpoczęłam dzień, a zwłaszcza gdy wyszłam na dwór i poczułam przyjazną dla pedałowania temperaturę przytłoczenie minęło. Zjadłam więc śniadanie i o godzinie 8.00 przy temperaturze 26 stopni ruszyłam w kierunku Wierzbia. Tam krótki postój przy tablicy ogłoszeniowej. Tym razem wyposażona w taśmę klejącą i obcążki do paznokci (bo stwierdziłam, że są lżejsze i bezpieczniejsze na rower niż nożyczki) z łatwością powiesiłam zaproszenie.
Z Wierzbia do Ożarowa, gdzie miałam kilka postojów. Pierwszy przy kościele z 1930 roku pw. Św. Marii Magdaleny, który swą architekturą nawiązuje do gotyku.
Kościół w Ożarowie © fotoaparatka

Drugi przystanek przy spożywczaku, bo trzeba było zaopatrzyć się w dodatkową wodę. Przy okazji powisiałam kolejne zaproszenie.
Trzeci przy Muzeum Wnętrz Dworskich, gdzie już nie mogłam odpuścić sobie wejścia na jego teren. Chciałam połazić po zabytkowym parku, ale okazało się, że rowerom wstęp wzbroniony:( Szczerze mówiąc to nawet nie ma gdzie tego roweru przed tym muzeum zostawić. Także ze zwiedzania parku nici, bo musiałam mieć rower na oku.
Zespół Parkowo- Dworski w Ożarowie © fotoaparatka

Z muzeum przez Dobijacz dojechałam do Ożarowskich Stawów. Po drodze spotykając się ze zmęczonym upałem bocianem. Biedak nawet nie miał siły przede mną uciekać. Trasa bardzo fajna, wiedzie praktycznie przy samym brzegu kompleksu stawów. Tu oczywiście też chwila przerwy.
Bociek © fotoaparatka

Staw ożarowski © fotoaparatka

Po postoju okazało się, że temperatura już powoli zaczyna dawać się we znaki. Nie zważając jednak na zbliżający się żar popedałowałam dalej zielonym szlakiem w kierunku miejscowości Motyl. Po drodze minęłam jeszcze jeden typowo leśny staw. Przez Słoniny, w których się trochę pogubiłam, leśnymi, piaszczystymi drogami dotarłam do Motyla. Miałam nadzieje, że popatrzę sobie tam na konie ze stadniny, niestety trafiłam chyba na ich drugie śniadanie. Wszystkie ochoczo zajadały coś w odległym, zacienionym koncie wybiegu.
Z Motyla miałam się już kierować w drogę powrotną przez Komorniki, ale coś mnie podkusiło dalej brnąć zielonym szlakiem. Tym bardziej, że na mapie zobaczyłam, że droga którą zamierzam jechać to Trakt Częstochowski, więc pewnie fajny utwardzony szlak. I tu się pomyliłam. Piach, piach i jeszcze raz piach, na dodatek miejscami oznakowanie szlaku schowane za jakimiś krzakami i praktycznie niewidoczne. A na domiar złego poukrywane oznaczenia znajdowały się akurat na rozstajach dróg. Cieszyłam się, że wzięłam mapę :)
Jakaż ja byłam szczęśliwa gdy dojechałam do asfaltu. W zamierzeniu miałam jechać do Skomlina, ale po atrakcjach traktu postanowiłam we Wróblewie zawrócić już w kierunku domu, tym bardziej, że żar z nieba osiągnął już temperaturę prawie 35 stopni.
I tak przez Wróblew do Komornik na Zmyśloną, gdzie zawisło kolejne zaproszenie, do Ożarowa. Po drodze jeszcze wdrapując się na górkę (Wzgórza Ożarowskie), z której roztaczał się niesamowity widok na okolicę.
Widok ze Wzgórz Ożarowskich © fotoaparatka

Z Ożarowa do Wierzbia co prawda z górki ale wiatr dawał o sobie znać spowalniając zjeżdżanie. Z Wierzbia przez Marki do domu, gdzie dotarłam jeszcze przed samym południem.
Po całym dzisiejszym wyjeździe muszę stwierdzić, że wczesne wstawanie się opłaca. Zwłaszcza przy takich temperaturach z jakimi mamy teraz do czynienia. Jutro zamierzam wstać o 6, ale co z tego wyjdzie zobaczymy :)

Dane wyjazdu:
18.58 km 16.40 km teren
00:54 h 20.64 km/h:
Maks. pr.:36.40 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 213 kcal
Rower:Author

Ucieczka przed pawentami

Niedziela, 11 lipca 2010 · dodano: 11.07.2010 | Komentarze 12

Po porannym pobycie na dworze, stwierdziłam, że na rower to dzisiaj stanowczo za gorąco. Postanowiłam więc wybrać się na krótkie pedałowanie pod wieczór. Po spędzeniu popołudnia u babci około godziny 19.30 ruszyłam w krótką podróż.
Leśnymi dróżkami dotarłam do "obwodnicy" wioski, którą dojechałam do nowiutkiej, równiutkiej drogi asfaltowej prowadzącej z Wierzbia do Marek. W między czasie próbowałam zrobić jakieś zdjęcia, jednak przy każdym moim postoju otaczała mnie czarna chmara, żądnych krwi pawentów. Co gorsza okazało się, że owa chmara nie odpuszcza nawet podczas jazdy. Zgubiłam ją dopiero po osiągnięciu prędkość około 30 km/h. Przez Marki powróciłam na "obwodnicę". Wyjechałam nią na drogę, która dotarłam do Budziaków. Nie było mowy o jakimkolwiek zatrzymaniu się. Gdy tylko moja prędkość spadała natychmiast z przodu, z tyłu, z boku pojawiały się te owadzie wampiry. Zawróciłam więc i wróciłam do domu.
Jak się okazuje jest jeszcze coś gorszego od komarów !
Kategoria sam na sam