Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fotoaparatka z miasteczka Kałuże / Wieluń . Mam przejechane 5730.28 kilometrów w tym 1406.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.84 km/h i się wcale nie chwalę, bo i nie ma czym :)
Więcej o mnie. GG: 7918088

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fotoaparatka.bikestats.pl
[url=http://zaliczgmine.pl/users/view/332][img]http://zaliczgmine.pl/img/buttons/button-332-black.png[/img][/url]


Darmowe fotoblogi
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:392.62 km (w terenie 50.87 km; 12.96%)
Czas w ruchu:19:33
Średnia prędkość:20.08 km/h
Maksymalna prędkość:53.50 km/h
Suma kalorii:3781 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:32.72 km i 1h 37m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
41.13 km 0.00 km teren
01:51 h 22.23 km/h:
Maks. pr.:45.30 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 505 kcal
Rower:Author

rowerowo do pracy

Wtorek, 28 czerwca 2011 · dodano: 04.07.2011 | Komentarze 7

Dawno nie pedałowałam rowerem do pracy, więc trzeba to nadrobić. Budzę się skoro świt i aż dziw bierze, że otwieram oczy jeszcze przed budzikiem. Zjadam śniadanie i ruszam pracować. Trasa tradycyjna, krajówką nr 43. Jedzie mi się przeciętnie, bo bez ustanku łzawią mi oczy. Sama nie wiem od czego. okulary też nie pomagają. W końcu jednak dojeżdżam do Wielunia, parkuje rower i powracam do pracowniczego stanu.
Po 13 udaje mi się pracę opuścić. Wyjeżdżam z miasta i nagle przypomina mi się o pozostawionym telefonie. Jutro urlop, więc jak tu żyć bez komórki. Nie ma wyjścia muszę się wrócić.
Po raz drugi wyjeżdżam z miasta, tym razem już z telefonem w plecaku. Z powodu wiatru nie mam ochoty wracać "częstochowską" toteż obmyślam inną trasę. Przez Gaszyn, Kadłub docieram do zielonego szlaku, którym kieruję się na Popowice.
pola za Kadłubem © fotoaparatka

krajobraz na czarnym zielonym szlaku © fotoaparatka

Z Popowic przez Józefów, gdzie robię sobie troszkę dłuższą przerwę na zdjęcia i przebranie wierzchniego odzienia w bardziej przewiewne.
miejsce na przebranie © fotoaparatka

Ruszam znów w drogę. Teraz kieruję się do Grębienia, gdzie żegnam się z zielonym a witam czarnym szlakiem. Zgodnie z oznakowaniem skręcam w kierunku zabytkowego kościółka, aby tam na chwilę odetchnąć od skwaru. O dziwo nie spotykam żadnego złośliwego psiaka, co rejonach zabytku jest normą.
zabytkowa dzwonnica © fotoaparatka

Zabytkowy kościół w Grębieniu © fotoaparatka

Ruszam. Z Grębienia przez Pątnów wyjeżdżam na krajówką i dalej już prosto przez Dzietrzniki docieram do domu.

Dane wyjazdu:
45.78 km 32.51 km teren
02:22 h 19.34 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 540 kcal
Rower:Author

Moje ulubione miejsca raz jeszcze

Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 03.07.2011 | Komentarze 7

W czwartek nad ranem pożegnałam rodzinkę, która wyruszyła w podróż nad morze na kilka dni. Pozostawiona samotnie w domu, postawiam nie marnować okazji na wolną czasoprzestrzeń. Pogoda od rana słoneczna choć wietrzna, ale na rowerze zawsze wiatr wieje:)
Myślę nad trasą i wskakuję na rower. Dawno nie jeździłam po najbliższych terenach, więc postanawiam odwiedzić moje ulubione miejscówki.
Ruszam przez Kałuże Kol. do Załęcza, gdzie po przejeździe przez most pedałuje żółtym szlakiem w stronę Bukowców. Na trasie zatrzymuje mnie jeden zakątek, do którego od czasu do czasu też lubię zaglądać.
Zakątek Warty © fotoaparatka

przy brzegu © fotoaparatka

Przysiaduje na chwilę przy brzegu, po czym ruszam dalej w kierunku Wroniej Wody. Z racji, iż pogoda ostatnio trochę przekropna, nie mam problemy z nadmiarem piasku na drodze.
żółty szlak © fotoaparatka

W pewnym momencie skręcam w kierunku starorzecza, gdzie po dotarciu szukam jakiejś wolnej przybrzeżnej przestrzeni. Nie jest to łatwe. Przy każdym nie zarośniętym zejściu siedzą wędkarze, mnóstwo wędkarzy. Obchodzę brzeg i postanawiam się wycofać. Pusty brzeg odnajduje dopiero tam gdzie po raz pierwszy odkryłam Wronią Wodę.
Szukam łabędzia, którego ostatnio tam spotkałam, jednak go nie dostrzegam. Prawdopodobnie się wyprowadził, bo gniazda tez nie widzę.
wronia woda © fotoaparatka

Ruszam dalej żółtym szlakiem, tym razem kierując się do wysiedlonej wsi Jarzębie. Po skręcie ze szlaku, przejeżdżam pięknym wąwozem do ruin wioski. Szukam nie zarośniętego brzegu Warty, gdzie na chwilę przystaję.
Wąwóz do Jarzębi © fotoaparatka

Warta w Jarzębiach © fotoaparatka

Chmury nad moją głową nieprzyjaźnie zaczynają się kłębić, co zmusza mnie do odwrotu. Planowana Góra Św. Genowefy musi poczekać na inny dzień. Wracam.
Po wyjeździe z lasu okazuje się, że nie taki diabeł straszny. Nie mając najmniejszej ochoty na powrót do domu, jadę jeszcze w kierunku ośrodka ZHP. Skręcam w pierwszą lepszą drogę, stawiam rower przy drzewie i idę na grzybobranie. Udaje mi się znaleźć troszkę kurek. Ilość w sam raz do obiadowego sosu.
Pakuje grzybki do plecaka i ruszam w drogę powrotną robiąc sobie po drodze jeszcze dwa przystanki.
most Załęczu Wielkim © fotoaparatka

nadwarciańki brzeg © fotoaparatka

Kałużańskie stawy © fotoaparatka

Po powrocie do domu, ugotowaniu i spałaszowaniu obiadu wyglądam za okno, gdzie coraz mniej ciemnych chmur a coraz więcej słońca. Nie ma szans, nie będę siedzieć w domu. Zaprzęgam rower raz jeszcze i ruszam przed siebie.
Z racji, iż odwiedzam dziś ulubione miejsca, pedałuję w stronę żwirowiska. Nie wiem dlaczego ale lubię tam wracać. Na miejscu mam okazję skosztować aromatycznych poziomek, co od razu powoduje uśmiech na twarzy.
żwirowisko © fotoaparatka

Opuszczam miejsce i przez Budziaki pedałuję jeszcze do leśniczówki, gdzie zawracam w stronę domu.
ulica Św. Huberta © fotoaparatka


Dane wyjazdu:
12.20 km 5.60 km teren
00:37 h 19.78 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 142 kcal
Rower:

By na chwilę się zadumać...

Środa, 22 czerwca 2011 · dodano: 02.07.2011 | Komentarze 5

Po urlopie daje na trochę odpocząć rowerkowi. Trzeba powrócić do normalnego, pracowniczego życia, nie ma więc czasu na pedałowanie.
W środę jednak nie wytrzymuje i mimo, iż późno wracam z pracy, wskakuję na mojego dwukołowca. Przez leśne ścieżyny docieram do Doliny Objawienia. Pozostaję tam dłuższą chwilę. Lubię tak sobie posiedzieć wśród leśnej przyrody. Mam czas byt parę rzeczy z życia przemyśleć.
Dolina Objawienia © fotoaparatka

Siedzę tam do momentu, aż zjawiają się jacyś ludzie i przerywają moją zadumę. Nie chce mi się jeszcze wracać do domu, więc pedałuję nad Wartę. Koniec roku szkolnego obfituje w niezrównoważonych kierowców, toteż nie wypuszczam się dalej.
w drodze nad Wartę © fotoaparatka

Nad brzegami mnóstwo rozbawionej młodzieży świętującej rozpoczęcie wakacji. Chwilę przystaję przy brzegu, po czym wracam do domu. Tego mi było trzeba!

Dane wyjazdu:
24.10 km 0.00 km teren
01:04 h 22.59 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 336 kcal
Rower:Author

Piątek, czyli pożegnanie ze Szczyrkiem

Piątek, 17 czerwca 2011 · dodano: 02.07.2011 | Komentarze 7

Piątek. Nadszedł w końcu dzień, w którym trzeba się pożegnać z górami. Komunikacja kolejowa nie pozwala nam nacieszyć się tym ostatnim dniem, w Bielsku bowiem musi stawić się na 10.30. Po śniadaniu kończymy pakowanie. Jeszcze ostatni rzut oka na widok za oknem i wyruszamy w stronę stacji.
widok z okna pokoju © fotoaparatka

i to już koniec © fotoaparatka

Bardzo szybko wyjeżdżamy ze Szczyrku, zresztą cała droga na stację PKP upływa jakoś tak nadzwyczaj szybko.
W Bielsku jesteśmy trochę przed czasem, wiec Krzysiek proponuje jeszcze zajrzeć do sklepu rowerowego. Kiedy on buszuje po sklepie, ja zwiedzam Bielsko z aparatem.
Zamek w Bielsku © fotoaparatka

Kościu w Bielsku © fotoaparatka

Po sesji fotograficznej ruszamy już bezpośrednio na dworzec. Dostajemy się na peron, po czym oczekujemy na podstawianie pociągu.
w oczekiwaniu na pociąg © fotoaparatka

W końcu pociąg nadjeżdża. Pakujemy się do ostatniego wagonu, ustawiamy bezpieczne rowery i za oknem widzimy...
pociąg opóźniony © fotoaparatka

Takie rzeczy mogą zdarzyć się tylko na polskiej kolei. W końcu jednak ruszamy Bielsko żegna nas deszczem, co trochę poprawia nasze humory. Podróż powrotna już bez specjalnych przygód.
W Janinowie jesteśmy trochę po 16, jeszcze tylko kilka kilometrów na rowerze i jesteśmy w domu. Szkoda, że tak szybko ten czas upłynął.

Dane wyjazdu:
41.96 km 0.00 km teren
02:21 h 17.86 km/h:
Maks. pr.:53.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 529 kcal
Rower:Author

Czwartek_ Wisła, czyli skocznia i jezioro

Czwartek, 16 czerwca 2011 · dodano: 02.07.2011 | Komentarze 5

Czwartek. Ponieważ to tak naprawdę ostatni dzień naszego pobytu w górach postanawiamy wyruszyć na trochę dłuższą wycieczkę. Przy śniadaniu wertujemy mapę i ustawiamy cel na Wisłę. Wyruszamy zaraz po przetrawieniu porannego posiłku. Pogoda niby słoneczna ale coś jakby wisi w powietrzu.
Wyjazd ze Szczyrku przypomina mi ubiegłoroczną trasę z Wisły do Kubalonki, czyli niekończący się podjazd. Przy pozytywnym myśleniu utrzymywał mnie fakt, że jak teraz pod górkę to gdzieś na pewno będzie zjazd.
Krzysiek pedałuje pełną parą przed siebie, jednak mi tej pary brakuje, wymuszam wiec pierwszy przystanek. Chwile oddechu łapię przy zbójeckich postaciach.
tak powitali nas zbójnicy © fotoaparatka

zbójnik numer jeden © fotoaparatka

miejsce przystankowe © fotoaparatka

zbójnicy dwaj © fotoaparatka

Ruszamy dalej. Z każdym kolejnym zakrętem mając nadzieję na rychły koniec zmagań z górą. Płonne są to jednak nadzieje, więc przychodzi czas na kolejny przystanek. Krzysiek pogania a ja mogłabym tak stać i stać.... :)
góralska chatka © fotoaparatka

Ruszamy przed siebie, kolejny przystanek robiąc już na samym szczycie podjazdu. Jakaż przepełnia mnie w tej chwili radość. Szczęście jednak przysłaniają chmury, który coraz bardziej kłębią się nad nami.
Przystanek na szczycie © fotoaparatka

chwila wytchnienia na szczycie © fotoaparatka

Kupujemy jakiś napój izotoniczny i po chwili ruszamy dalej, tym razem z górki. Piękny jest to zjazd. Ta prędkość, wiatr we włosach i cudne widoki...czego chcieć więcej. Jestem w raju.
W szybkim tempie docieramy do skoczni w Wiśle, gdzie przystajemy w celu zwiedzania obiektu. Trafia nam się jakaś wycieczka z przewodnikiem, toteż mamy możliwość zdobycia jakiś informacji na temat budowli.
skocznia w Wiśle © fotoaparatka

W trakcie wsłuchiwania się w opowieści zaczyna padać deszcz, początkowo powoli, delikatnie by za chwilę przywalić potężną ulewą.
zbliża się ulewa © fotoaparatka

Zmykamy do baru obok skoczni, gdzie pod dachem przy market-owych zapiekankach przeczekujemy ulewę.
Pół godziny później wychodzi słońce i możemy ruszać zdobywać kolejny cel Jezioro Czerniańskie, które w ubiegłym roku podczas pobytu w Istebnej, nie było nam dane zobaczyć. Skręcamy z głównej drogi i po chwili pedałowania dostrzegamy wodospadzik na Wisełce. Przystajemy by aparat mógł się wykazać.
wodospadzik © fotoaparatka

Po sfotografowaniu atrakcji pedałujemy już bezpośrednio w stronę jeziora. TU znów zaczyna kropić, a na domiar złego słychać odgłosy burzy. W objęciach mżawki docieramy na miejsce. Krzysiek dostrzegając w oddali Zameczek postanawia podjechać. Ja pozostaje przy jeziorze. Pamiętam doskonale jak ciężko było mi spod rezydencji dostać się do Kubalonki, póki co nie chce tego powtarzać.
Jezioro Czerniańskie © fotoaparatka

po drugiej stronie drogi © fotoaparatka

Po kilku minutach mój towarzysz z powrotem jest przy mnie. Pogoda się troszkę poprawia, więc pedałujemy dalej. Chcemy dostać się Wodospadu Kaskady Rodła. Nasza podróż w jego stronę nie trwa jednak długo, bo znów zaczyna padać. Nie ma co kusić losu wracamy. Jeszcze kiedyś tu przecież wrócimy.
Droga powrotna... cóż pod górkę. Początkowo jest fajnie, ale tylko początkowo. Widząc jak Krzysiek męczy się za mną, pedałując moim żółwim tempem, puszczam go przed siebie. Niech jedzie, jednak stara się nie oddalać ode mnie zbyt daleko.
Przychodzi czas na pierwszy przystanek, gdzie po naradzie zapada moja decyzja o pozostawieniu mnie w tyle. Przecież się nie zgubię, a Krzysiek nie potrzebnie się męczy pilnując grmlina.
Przystanek w drodze do Szczyrku © fotoaparatka

Ruszamy i po chwili tracę już towarzysza z zasięgu wzroku. Powolnym tempem toczę się przed siebie, robiąc sobie krótkie przystanki to tu to tam. Od czasu do czasu zaczyna pada deszcz, który w tej sytuacji wcale mi nie przeszkadza. W końcu docieram na szczyt, gdzie czeka na mnie już wypoczęty Krzyś. Łapię oddech i ruszamy w stronę Szczyrku z górki. Zjazd nie trwa długo. Przed samym końcem podróży dopada nas ulewa, do kwatery docieramy więc przemoczeni.
Wieczorem przychodzi czas na pizze, pamiątki i pakowanie, bo jutro trzeba wracać do domu.

Dane wyjazdu:
19.12 km 0.00 km teren
01:04 h 17.93 km/h:
Maks. pr.:49.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 254 kcal
Rower:Author

Środa_ dwa niekoniecznie udane szczyty

Środa, 15 czerwca 2011 · dodano: 01.07.2011 | Komentarze 4

Środa. Dzień rozpoczyna się słonecznie, postanawiamy więc wykorzystać aurę na zwiedzanie widoków ze szczytu Skrzyczne. Rowery zostawiamy u gospodarza, w końcu im też należy się chwila urlopu:)
Do wyciągu docieramy pieszo, a szczyt już prosto kolejką. Na między stacji pogoda zaczyna się dość szybo psuć, tak że na szczycie nie widzimy już praktycznie nic. Jak by tego było mało zaczyna padać deszcz. Po spożyciu grillowanego oscypka rezygnujemy z dłuższego pobytu na szczycie i wracamy do Szczyrku. A oto co udaje nam się zobaczyć w drodze na i ze Skrzycznego.
Widok numer 1 © fotoaparatka

pochmurne widoki © fotoaparatka

i milka też się znalazła © fotoaparatka

widok_szczyty © fotoaparatka

Droga powrotna.....
wyciąg_widoki © fotoaparatka

a w dole między stacja © fotoaparatka

Wracamy do pokoju przemoczeni deszczem, który w końcu nas dopada. Pogoda nadaje się tylko do błogiego leżenia do góry brzuchem, co też czynimy. Po obiadku grzecznie kładziemy się na łóżku i zasypiamy. Przebudzenie promykami słońca wpadającymi do pokoju, postanawiamy jednak nasze rowerki zaciągnąć do roboty. Celem staje się Klimczok, jednak jak się później okazuje nie jest to do końca przemyślany wybór. Już na samym początku pedałowania przestaje mi się podobać, a później jest jeszcze gorzej.
tu jeszcze mi się chce © fotoaparatka

W pewnym momencie moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Zsiadam z roweru i zaczynam prowadzić, Krzysiek jednak dzielnie sobie radzi z podjazdem. Parę minut później i prowadzenia roweru mi się odechciewa. Mam dość! Koniec końców rezygnujemy ze zdobywania szczytu.
tu już mi się odechciewa ale te widoki.... © fotoaparatka

tu już mam dość © fotoaparatka

Ja powoli sprowadzam rower a Krzysiek zjeżdża co budzi we mnie ogromy niepokój. Zostaje na szlaku sama z aparatem, więc w ogóle nie śpieszy mi się na dół:)
tak też można... czyli instrukcja radzenia sobie z rowerem :) © fotoaparatka

Powolutku schodzę sobie z mnóstwem przystanków po drodze. Ni z tego ni z owego wpada na mnie Krzysiek z pretensjami. Fakt mógł pomyśleć, że coś mi się stało, bo to wiadomo co mi się w głowie uroi:) Tak to jest jednak zostawiać mnie sama na sam z aparatem :D
w drodze powrotnej © fotoaparatka

w drodze powrotnej 2 © fotoaparatka

W momencie kiedy mam przeczucie, że zjazd jest już bezpieczny wsiadam na rower. Uwielbiam te prędkości:) Mój towarzysz pędzi jeszcze szybciej, więc po chwili tracę go z pola widzenia. Dojeżdżam do skrzyżowania a Krzyśka nie ma. Telefonu jak są potrzebne to leżą w pokoju. Pedałuję do Biedronki bo oboje o niej wspominaliśmy, tam też go jednak nie zastaję. Wracam do punktu wyjścia i kiedy jestem już bliska płaczu, mój ukochany zjawia się z uśmiechem na ustach. Mam ochotę go udusić.... Następuje chwilowa wymiana zdań, po której pedałujemy w stronę marketu. Robimy zakupy i wracamy na kwaterę:)

Dane wyjazdu:
61.37 km 0.00 km teren
03:03 h 20.12 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Wtorek_ jezioro i browar

Wtorek, 14 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 8

Wtorek. Budzimy się rankiem, który wita nas piękną słoneczną aurą. Humory dopisują, trasa dzisiejszego wyjazdu już obrana, a więc zjadamy śniadanie, zmieniamy klocki hamulcowe i ruszamy w podróż. Celem dzisiejszego pedałowania Żywiec.
Ze Szczyrku wyjeżdżamy drogą, która wczoraj nas do niego doprowadziła. Na rondzie wybierając tym razem inny interesujący nas zjazd.
Przez wioski dojeżdżamy do bardzo ruchliwej drogi na Żywiec i tu przestaje mi się podobać jazda, W końcu jednak udaje nam się dojechać do miasta.
Na kolejnym, dzisiejszego dnia, rondzie mamy chwilę zawahania, jednak rzut oka na mapę rozwiewa nasze wątpliwości.
Pierwszym celem jaki sobie zakładamy jest Muzeum Browaru. Nie mamy żadnego problemu z jego odnalezieniem. Muszę przyznać,że dojazd jest bardzo dobrze oznakowany. Po chwili pedałowania jesteśmy więc na miejscu. Szukamy stojaków na rowery ale w zasięgu wzroku nie dostrzegamy żadnego. Pozostaje nam odnalezienie czegoś do czego można byłoby nasze dwukołowce bezpiecznie przypiąć. Nie szukamy długo. Po chwili jesteśmy już w środku, rozpoczynamy zwiedzanie.
matryca muzeum © fotoaparatka

wnętrze muzeum © fotoaparatka

Zazwyczaj słowo muzeum przyprawia mnie o gęsią skórkę, jednak przyznać muszę, że to pozytywnie mnie zaskoczyło. Interaktywne muzea to jest to! Gdyby każde zwiedzanie tak wyglądało to odwiedziła bym chyba wszystkie:) Ach no i na koniec można było skosztować wyrabianego w browarze trunku. Co prawda wybrałam sok bo głowa słaba, ale trochę udało mi się wysępić od mojego towarzysza:) Czas w muzeum upływał bardzo szybko, sama nie wiem kiedy minęła godzina.
na zewnątrz_ wejście © fotoaparatka

W końcu jednak trzeba było opuścić budynek i ruszyć dalej. kolejnym celem staje się zamek w Żywcu. Krętymi uliczkami dojeżdżamy do centrum, jakoś nie zauważając po drodze zabytku. Jesteśmy zmuszeni się wrócić:)
Zamek w Żywcu © fotoaparatka

zamek w Żywcu 2 © fotoaparatka

Wjeżdżamy na teren przepięknego parku otaczającego zamek. Chwilę spędzamy spacerując po ogrodach i tu odzywają się nasze wygłodniałe żołądki. Nie ma wyjścia trzeba poszukać jakiejś strawy:) W tej kwestii radzimy się znajomego Krzyśka i jak się okazuje jest to bardzo dobre posunięcie. Obiad pyszny, wypełnia nasze żołądki po brzegi.
z pełnymi i zadowolonymi brzuchami ruszamy dalej w poszukiwaniu żywieckiego jeziora. W rynku dowiadujemy się o kierunek, który musimy obrać. Pałujemy na poszukiwania.
Nie wiem czy źle zrozumieliśmy wskazówki jakie dawał nam przechodzień czy jaki inne licho. Jedziemy bowiem dłuższy czas, a jeziora jak nie było tak nie ma.
widoczki po drodze © fotoaparatka

Spotykamy jakąś kobietę, która uświadamia nam, że wybraliśmy jakąś bardzo okrężna drogę. Radzi nam się wrócić lub brnąć dalej, postanawiamy jednak pędzić prosto przed siebie. Po jakimś czasie udaje się i na horyzoncie dostrzegamy jezioro! Hura!
Jezioro w Żywcu © fotoaparatka

Teraz przychodzi nam szukać jakiejś fajnej miejscówki, nie mamy z tym jednak większych problemów. Zjeżdżamy w pierwszą lepszą boczną droga, która doprowadza nas do urokliwego miejsca.
wędkarz © fotoaparatka

jezioro żywieckie © fotoaparatka


Chwilę odpoczywamy przy brzegach jeziora po czym ruszamy w drogę powrotną. Radzimy się mapy, która ukazuje nam najkrótszą drogę do miasta. Nie jest to jednak taka droga, którą lubię. Znów nieszczęsne natężenie ruchu doprowadza mnie do furii. W stronę Bielska wcale nie jest lepiej. Z utęsknieniem wyczekuje momentu kiedy wreszcie uda nam się zjechać z głównej drogi.
Po krótkim postoju przy spożywczaku docieramy w końcu do upragnionego zjazdu. Teraz już spokojniej ale z nerwami pedałujemy do Szczyrku.

Dane wyjazdu:
24.43 km 0.00 km teren
01:29 h 16.47 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

pechowy poniedzialek

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · dodano: 22.06.2011 | Komentarze 11

Poniedziałek. Pobudka skoro świt, ubieranie, śniadanie i w drogę. Rozpoczynamy urlop.
Parę minut po 5 stawiamy się Z rowerami na stacji PKP Janinów. Pakujemy rumaki do pociągu i ruszamy. Można powiedzieć, że dostaje nam się miejsce w pierwszej klasie, podróżujemy bowiem przedziałem służbowym. Nasze rowery nie pozostają osamotnione,ponieważ towarzyszą im stare zdezelowane dwukołowce. Zastanawiam się jakie historię kryją sie za tymi pojazdami.
rowery w podrózy © fotoaparatka

Z kolejarzami w przedziale podróżujemy razem do stacji w Herbach i do samych Katowic jesteśmy już sami, jest więc czas na odprężenie się :)
chwila na medytacje © fotoaparatka

W Katowicach czeka nas godzinne oczekiwanie na przesiadkę. Postanawiamy napić się kawy, jednak automat pożerając kasę nie wydaje nam napoju. Złość! Poszukujemy więc jakiegoś pewniejszego źródła. Zakupujemy kawę u pewnej kobietki, która radzi nam zadzwonić do firmy zajmującej się automatami. Tak też czynimy.
Po godzinie wsiadamy wreszcie do pociągu, który ma nas zawieźć do Bielska Białej. I znów niespodzianka sami w przedziale.
Podróż mija bardzo szybko. W Bielsku wysiadamy na dworcu głównym. Chwila orientacji w terenie i ruszamy w kierunku Szczyrku. Przeraża mnie ruch panujący na głównej drodze, a na domiar złego w pewnym momencie moje tylne hamulce zaczynają szwankować. Nie ma wyjścia trzeba poszukać sklepu rowerowego. Wjeżdżamy do centrum i ku naszemu zadowoleniu szybko odnajdujemy poszukiwany sklep. Zakupujemy klocki hamulcowe i ruszamy do Szczyrku.
Jakaż szczęśliwa jestem kiedy w oddali dostrzegam ścieżkę rowerową, która wyprowadza nas z miasta.
gdzieś w Bielsku © fotoaparatka

Droga do punktu docelowego niby cały czas pod górkę, ale mimo to bardzo fajnie się pedałuje. Dojeżdżamy do ronda w ...... . Po zjeździe dostrzegamy tabliczkę Szczyrk, a więc jesteśmy prawie na miejscu.
W miasteczku robimy krótki postój przy drewnianym kościele. Tam właśnie odzywają się nasze wygłodniałe żołądki.
drewniany kościół w Szczyrku © fotoaparatka

pod kościołem © fotoaparatka

Skuszeni pierwszym napisem pizza, wchodzimy do knajpki. Zamawiamy i okazuje się, że jesteśmy bardzo rozczarowani. Nie ma sosu, na cieście można zęby połamać a na dodatek w ogóle nie zaspokaja ona naszego głodu. Zdegustowani opuszczamy lokal. Jest jednak coś co przypadło mi tam do gustu :)
śniadanie na kaca © fotoaparatka

Ruszamy dalej w poszukiwaniu naszej kwater. Przejeżdżamy ze Szczyrku Dolnego w Górny, odnajdujemy interesującą nas ulicę. Bez błądzenia się jednak nie obywa. Wpuszczeniu w pole dzwonimy do właściciela i po chwili jesteśmy na miejscu.
wpuszczeni w pole © fotoaparatka

Co do Kwatery to w 100% mogę polecić. Ceny przystępne, właściciel bardzo miły i pomocny no i nie było żadnego problemu z bezpiecznym przechowaniem naszych rowerów.
Po zaaklimatyzowaniu się w pokoju, rozpakowaniu tego i owego ruszamy, tym razem już, na piesze zwiedzanie Szczyrku.
skocznie w Szczyrku © fotoaparatka

Szczyrk © fotoaparatka

Po powrocie obmyślamy rowerowe plany na jutro i kładziemy się spać :)

Dane wyjazdu:
17.52 km 2.34 km teren
00:48 h 21.90 km/h:
Maks. pr.:35.60 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 214 kcal
Rower:Author

odreagować po pracy

Wtorek, 7 czerwca 2011 · dodano: 07.06.2011 | Komentarze 12

Cały dzień spędzam w gorącym i dusznym gabinecie, podziwiając piękną pogodę zza okna. Kiedy już opuszczam nagrzane mury i mogę wreszcie oddychać świeżym powietrzem jestem szczęśliwa.
Wracam do domu, jem obiad i wsiadam na rower, by choć przez chwilę pobyć na świeżym powietrzu. Wyruszam późno, więc nie mam czasu na jakąś większą wycieczkę, postanawiam zatem skierować kierownicę ku mostowi w Załęczu Wielkim.
Przez Kałuże Kol. docieram do "załęckiej" drogi, z której szybko skręcam na Ośrodek Wczasowy "Warta". Mam miłe wspomnienia związane z tym miejscem, więc postanawiam trochę się po ośrodku powłóczyć.
Droga do domków wczasowych © fotoaparatka

Na miejscu spotykam całkowicie zaniedbany i zarośnięty basen , w którym jeszcze kilkanaście lat temu z radością się pluskałam. Dziś basen wygląda tak....
basen w ośrodku © fotoaparatka

Przechadzam się jeszcze na brzeg Warty i wracam do roweru. Wyjeżdżam z ośrodka i pedałuję już prosto w stronę mostu.
Po dotarciu na miejsce przystaję na chwilę, by odetchnąć od dzisiejszego dnia.
Warta w Załęczu Wielkim © fotoaparatka

Kiedy już ukoiłam nerwy ruszam w drogę powrotną. Wyjeżdżam z Załęcza i kawałek dalej przystaję na łąkach. Bardzo lubię te okolice Warty.
łąki nad Wartą © fotoaparatka

Ponownie zasiadam na siedzonko i pedałuje w stronę skrzyżowania, na którym skręcam ku mojej ukochanej wiosce. Po drodze spotykam cudnie lśniące w zachodzącym słońcu łany zboża oraz jelonka pasącego się na łące.
złościste kłosy © fotoaparatka

jelonek na łące © fotoaparatka

Na koniec z racji, że jeszcze mi mało robię sobie rundkę po lesie i wracam do domu.

Dane wyjazdu:
14.53 km 5.21 km teren
00:44 h 19.81 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 169 kcal
Rower:Author

Po burzy jeździ sie lepiej

Niedziela, 5 czerwca 2011 · dodano: 05.06.2011 | Komentarze 10

Poranek spędzam na kompletnie biernym wylegiwaniu się na słońcu. Po obiedzie kiedy już z Krzyśkiem mamy zbierać się na rowery, nagle zaczyna się złowrogo chmurzyć. Postanawiamy więc chwilę poczekać na rozwój pogodowej sytuacji. Jakiś czas później dochodzą do nas odgłosy burzy a za pół godziny leje już na całego.
Czekanie na poprawę pogody spędzamy na powrocie do dość odległej przeszłości. Co zdecydowanie poprawia nam humory :D
Po godzinie 19 na dworze robi się przyjemnie. Postanawiamy więc wybrać się na krótką przejażdżkę.
Przez Kałuże Kolonie docieramy do Źródełka Objawianie, aby chwilę po obcować z leśną ciszą i krwiożerczymi komarami, których jest tam mnóstwo.
Dolina Objawiania_źródełko © fotoaparatka

Krzysiek chce wracać do domu ale na każdego znajdzie się sposób. Stosuję mały szantażyk i chwilę później pedałujemy już nad rzekę. Z racji iż do zachodu nie zostało wiele czasu, decydujemy się na dojazd do kąpieliska w Kępowiźnie. Zanim jednak docieramy do obranego celu skręcamy do jednego z moich ulubionych miejsc nad rzeką. Tu spotyka nas niespodzianka. Zagrodzona droga i zrobiony z talerza zakaz wjazdu. Wjeżdżamy, jednak z oddali widzimy jakiś ludzi i decydujemy się na odwrót. Dojeżdżamy do kąpieliska, gdzie moczymy nogi w ciepłych wodach Warty po czym wracamy do domu.
zachód słońca nad Wartą © fotoaparatka

Powrót już asfaltem, tradycyjnie bo wiele kombinacji nie ma :D
zachód słońca nad Kałużami © fotoaparatka