Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fotoaparatka z miasteczka Kałuże / Wieluń . Mam przejechane 5730.28 kilometrów w tym 1406.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.84 km/h i się wcale nie chwalę, bo i nie ma czym :)
Więcej o mnie. GG: 7918088

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fotoaparatka.bikestats.pl
[url=http://zaliczgmine.pl/users/view/332][img]http://zaliczgmine.pl/img/buttons/button-332-black.png[/img][/url]


Darmowe fotoblogi
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:480.55 km (w terenie 79.96 km; 16.64%)
Czas w ruchu:23:25
Średnia prędkość:20.52 km/h
Maksymalna prędkość:45.80 km/h
Suma kalorii:5673 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:43.69 km i 2h 07m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
40.80 km 6.20 km teren
02:04 h 19.74 km/h:
Maks. pr.:44.10 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 480 kcal
Rower:Author

Nadwarciańskimi brzegami

Poniedziałek, 30 maja 2011 · dodano: 02.06.2011 | Komentarze 6

Poranek spędzam w pracy. Powrót do domu w gorącym samochodzie sprawia, że żałuję porannego lenia. Po południu jednak trzeba nadrobić zaległości rowerowe. Po kilku załatwionych sprawach ruszam na swoim dwukołowym rumaku przed siebie.
Początkowo nie mam obranego celu, jednak w trakcie jazdy postanawiam popedałować do Kamionu. Przez Kępowiznę docieram do Wąwozu Królowej Bony, gdzie przystaję na chwilę by napawać się widokami oraz napłnić bidon źródlaną wodą.
Droga do wąwozu królowej Bony © fotoaparatka

napawanie widokami :) © fotoaparatka

Ruszam dalej, gdy mam już wyjeżdżać z wąwozu moją uwagę przykuwa boczna droga. Nie mogę się oprzeć pedałuję w nieznane:) Docieram do "skrzyżowania" gdzie jedna doga prowadzi prosto druga skręca w prawo, jednak na szlaku staje strumyk. Zostawiam więc rower a ja zdejmuję buty i przechodzę przez strumień. Droga doprowadza mnie do zarośniętego brzegu Warty, więc zawracam. Znów przejścia przez lodowatą wodę i mogę jechać dalej.
Z terenu wyjeżdżam w Bieńcu Małym i dalej kieruję się żółtym szlakiem, gdzieniegdzie skręcając w boczne drogi. Szukam jakiś przyjemnych spokojnych zakątków Warty i nawet udaje mi się takowe odnaleźć.
jeden z samotnych zakątków © fotoaparatka

Przed wyjazdem w Przywozie skręcam jeszcze w jedno miejsce, gdzie spotykam kajakarzy, którzy wcześniej mijali mnie w Wąwozie. Tu też odbywam pierwsze w tym roku "zanurzenie' w Warcie. Co prawda tylko po kolana, ale muszę przyznać, że woda bardzo rześka i jak na taki skwar świetna.
wczesniej spotkanie kajakarze © fotoaparatka

Wrata z zanurzenia © fotoaparatka

Po chwili ochłody ruszam dalej przez Przywóz, Toporów do Kamionu, gdzie przejeżdżam przez most i zjeżdżam nad brzeg rzeki. Chwilkę przystaję przy moście po czym ruszam dalej na drugą jego stronę.
most w kamionie © fotoaparatka

Ludzi nad rzeką multum, mimo iż jest to poniedziałek, szukam więc jakiegoś ustronnego dojścia do rzeki. Po chwili znajduję kawałek bezludnego brzegu.
bezludny brzeg © fotoaparatka

Spoglądam na zegarek, a więc czas powoli zbierać się w drogę powrotną. Wsiadam na rower, jednak długo to nie trwa. Zauważam bowiem jeszcze jedno bezludne miejsce. Schodzę w dół i nagle pod moimi nogami przepełza żmija. Nie nawiedzę tych pełzających stworzeń!!! Otrząsam się i wędruję w stronę progu na rzece. Próby sfotografowania wzburzonej wody okazują się klęską. Słońce mi ewidentnie nie sprzyja. Postanawiam zaniecham prób i wracam do roweru. Podchodzę do plecaka i znów spotykam pełzającą koleżankę, która na mój widok zmyka w tataraki. Sprawdzam jeszcze ostrożnie czy nie mam żadnej niespodzianki w plecaku i ruszam w drogę powrotną.
w tym zielonym ukrywa się żmija © fotoaparatka

próg w Kamionie © fotoaparatka

Obieram tą samą trasę z tą różnicą, że tym razem omijam Wąwóz Królowej Bony i jadę przez Bieniec.
jedno z moich ulubionych miejsc © fotoaparatka


Dane wyjazdu:
41.62 km 0.00 km teren
02:08 h 19.51 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 479 kcal
Rower:Author

Granatowe źródła, uroczysko i mnóstwo wody

Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 9

Jakoś poza wtorkiem żaden dzień tygodnia nie zdopingował mnie do wyciągnięcia roweru. Dużo w tym winy zarówno śpiocha jak i lenia, ale nie ma co dzisiaj trzeba pokonać swoje słabości. Aplikuje sobie poranną dawkę kofeiny i wyruszam na szlak. Celem stają się po raz wtóry Granatowe Źródła.
I tak przez Kałuże Kol., Załęcza Wielkie do Załęcza Małego, przed którym robię sobie chwilę przerwy na zrzucenie z siebie nadmiernego odzienia:)
Pomiędzy Załęczem Dużym a Małym © fotoaparatka

Robi się chłodniej i od razu lepiej się pedałuję. Dojeżdżam do końca drogi, gdzie skręcam w lewo. Nie przepadam za tym odcinkiem, gdyż asfalt tam przypomina bardziej ser szwajcarski niż jezdnię, ale jakoś sobie radzę. Wyjeżdżam z Załęcza i chwilę późnej skręcam w las. Zamiast jednak jechać prosto do źródeł skręcam w boczną drogę z nadzieją na dotarcie do Warty. Do rzeki udaje mi się dojść po zbożu:)
Warta przy Granatowych źródłach © fotoaparatka

Wracam do roweru i teraz już bez przeszkód docieram do głównego celu wycieczki.
granatowe źródła © fotoaparatka

Co by odmienić pobyt, do źródeł docieram inną niż zwykłam to robić, ścieżką. Schodzę w dół mijając dookoła mnóstwo śmieci. Miejsce jak zwykle zachwyca, kolor wody jest wprost niesamowity.
Przy brzegu spotykam drzewo. Dziwne drzewo, bo jak gdyby całe pokryte pajęczyną. Już kiedyś podobne widziałam. Dziś jednak postanawiam przyjrzeć się bliżej zjawisku. Po chwili dostrzegam sprawców całego zamieszania. Tych małych liszek na tym jednym, biednym drzewie jest tysiące.
sprawcy pajęczynowego drzewa © fotoaparatka

Wracam do roweru, obmyślając dalszą trasę, za wcześnie bowiem by wracać do domu.
Ruszam i po chwili jestem już na asfalcie, którym kieruję się do Starej Wsi. W pewnym momencie asfalt się kończy i wjeżdżam w piaszczystą drogę. Nie dostrzegając w oddali niczego interesującego zawracam.
W drodze powrotnej moim oczom ukazuje się opuszczony ośrodek wypoczynkowy. Z informacji wymalowanej na ścianie, popadającego w ruinę budynku, doczytuję się nazwy "Uroczysko".
Jestem zachwycona miejscem. Zostawiam rower przy drzewie i ruszam odkrywać ośrodek.
Dochodzę do zejścia,
zejście do strumyka © fotoaparatka

które doprowadza mnie do większego strumyka
strumyk przy mostku © fotoaparatka

Spędzam chwilę na mostku po czym ruszam wgłąb ośrodka. W lesie mnóstwo jest zrujnowanych domków letniskowych. To tu to tam jakiś budynek. Smutne, że to wszystko tak wygląda, bo miejsce naprawdę świetne.
droga przez ośrodek © fotoaparatka

Wracam do roweru z postanowieniem, że jeszcze kiedyś tam wrócę.
Pedałuję dalej asfaltem do Załęcza Małego, gdzie skręcam na Cieśle i dalej na Gligi. Za wioską kończy się fajna droga i zaczyna teren. Polnymi ścieżkami jadę przed siebie z nadzieją na odnalezienie rzeki. Nie wzięłam mapy, więc czuję się trochę obco, ale co tam, każda droga musi przecież dokądś prowadzić.
W pewnym momencie na drzewie dostrzegam oznakowanie szlaku i od razu jakoś lżej. Jak się okazuje jest to jedyny znak na trasie. Droga wygląda na uczęszczaną więc pedałuję przed siebie. Nagle dojeżdżam do skrzyżowania. Widzę krzyż, mnóstwo oznaczeń zarówno rowerowych jak i pieszych szlaków ale nadal nie wiem gdzie jestem. Spoglądam w lewo i widzę most i nagle zapala się lampka w głowie, a więc jestem w Bobrownikach. Ogarnia mnie radość, bo po pierwsze wiem gdzie jestem, a po drugie nie muszę wracać tą samą trasą:)
na moście w Bobrownikach © fotoaparatka

Chwila odpoczynku na moście i ruszam dalej przed siebie, szlakiem już bardzo dobrze mi znanym.
Wyjeżdżam z Bobrownik i wjeżdżam na piaszczysty, żółty szlak. Chwilę później wspinam się na żabi staw.
żabi staw koło Bobrownik © fotoaparatka

Cieszę się, że trafiam na niego właśnie o tej porze. Staw bowiem przepięknie zakwitł. Wygląda to trochę tak, jakby ktoś rozłożył na nim dywan z białych lilii.
dywan z lilii © fotoaparatka

Na brzegu dostrzegam jednego ze sprawców nazwy owego stawu, który podejrzliwie na mnie zerka.
żaba z żabiego stawu © fotoaparatka

Nie chcąc nadwyrężać gościnności zielonego kumaka ruszam dalej żółtym szlakiem. Po deszczu, pedałowanie leśnymi drogami nie sprawia takich piaszczystych problemów, szybko więc docieram do Wroniej Wody. Na miejscu szukam mojego ulubionego zejścia. Zostawiam rower i schodzę w dół ku starorzeczu.
Tu zastaję zielony dywanik, na szczęście nie całej powierzchni wody.
wronia woda © fotoaparatka

W przybrzeżnych szuwarach dostrzegam samotnego łabędzia.
łabędź w szuwarach © fotoaparatka

Przechadzam się brzegami po czym wspinam się do roweru i ruszam dalej. Teraz już praktycznie bez przystanków docieram do Bukowców, skąd pedałuję prosto do Załęcza Wielkiego. Lubię tą trasę.
Przejeżdżam przez most i zjeżdżam do brzegów rzeki, tym razem od drugiej strony. Wyciągam aparat co sprawia, że spędzam tam dłuższą chwilę.
most wzałęczu © fotoaparatka

Wyjeżdżam na asfalt, gdzie wiatr dość mocno daję o sobie znać. Z Załęcza przez Kałuże kolonie docieram do domu.

Dane wyjazdu:
36.25 km 0.21 km teren
01:35 h 22.89 km/h:
Maks. pr.:42.20 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 452 kcal
Rower:Author

Bo rower też czasem musi popracować :)

Wtorek, 24 maja 2011 · dodano: 24.05.2011 | Komentarze 8

Dziś wstaję zgodnie z tym co nakazuje mi budzik. Choć przyznam szczerze, że wolałabym jeszcze pospać. Zwlekam się z łóżka i pół godziny później pedałuję już w stronę Wielunia. Trasa cóż nie ma co udziwniać, zresztą rano nie ma na to czasu, kieruję się krajówką.
Jedenaście godzin w pracy daje popalić. Strasznie nie chce mi się wracać rowerem, ale jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B. Wsiadam i dzielnie pedałuję do domu. W Wieluniu jeszcze trochę kombinacji, co by nie wracać głównymi ulicami, i chwilę później jestem już na przedmieściach. Temperatura i wiatr daje się we znaki na tyle, że szybko mam dość.
Przejeżdżam przez Nowy Świat, gdzie na łące robię sobie chwilowy postój na podziwianie widoków.
Tam w oddali jest gdzieś Ruda © fotoaparatka

zastanawiałam się co tak pachnie © fotoaparatka

Chwila spędzona w cieniu dodaje mi sił na dalszą jazdę. Od tego momentu już bardzo przyjemnie pokonuje mi się kolejne kilometry. Cały czas krajówką przez Kamionkę, mijając bokiem Popowice dalej przez Pątnów, Grębień docieram do Dzietrznik. Przed samym wjazdem do wioski robię ponowny, krótki przystanek by troszkę popstrykać. W końcu po coś taszczę zawsze ze sobą ten aparat:)
Przed Drzietrznikami © fotoaparatka

widok na kościół w Dzietrznikach © fotoaparatka

Z Dzietrznik dalej asfaltem przez las docieram do skrzyżowania i skręcam na moje ukochane Prusaki.
A Jutro tez zabieram rower do pracy :)

Dane wyjazdu:
31.82 km 20.38 km teren
01:35 h 20.10 km/h:
Maks. pr.:32.10 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 353 kcal
Rower:Author

Tajemniczą drogą

Poniedziałek, 23 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 7

Budzik dziś nie daje rady, gdy tylko słyszę dzwonek moja podświadomość szepcze: ty chyba nienormalna jesteś, idziemy spać :) Posłusznie słucham wewnętrznego głosu i śpię dalej.
Po pracy przychodzi czas na rowerowe odprężenie. Nie chce mi się dziś jakoś dalej pedałować, tym bardziej, że wiatr dość mocno daje się we znaki. Zastanawiam się nad trasa i po chwili do głowy przychodzi myśl o tajemniczej drodze, którą niedawno odkryłam. Siadam na rower i ruszam w kierunku Marek, do których jednak nie wjeżdżam a kieruje się "obwodnicą". Przystaję jedynie w jednym miejscu, które uwielbiam z racji jego uroku.
pole paproci © fotoaparatka

drzewo wśród paproci © fotoaparatka

Z obwodnicy wyjeżdżam na asfalt, gdzie powtórnie kieruję się w stronę Marek. Kilkaset metrów od wioski wjeżdżam w ową tajemniczą drogę. Mijam parę z kijkami, więc mam pewność, że droga musi mnie doprowadzić do jakiegoś konkretnego miejsca. Po chwili jestem na skrzyżowaniu, na którym ostatnio postanowiłam zawrócić. Skręcam w prawo, kawałek dalej trakt zmienia się w typową leśna drogę i powoli tracę niedawno zdobytą pewność.
mała wycinka © fotoaparatka

Mijam wycinkę i po chwili pedałowania po falowanej leśnej ścieżce docieram do większego skrzyżowania. Za sosen widać jakieś zabudowania. Odnajduje się nawet asfaltowa droga prowadząca do wsi. Podjeżdżam kawałek i upewniam się w przekonaniu, że jestem w pobliżu Gany.
widok na Ganę © fotoaparatka

Do wioski nie wjeżdżam, bo przecież na skrzyżowaniu czeka na mnie jeszcze jedna droga:) Zawracam i skręcam w jakiś boczny asfalt prowadzący do kilku domów. Widoczki naprawdę piękne.
pola na błekitnym niebem © fotoaparatka

droga do zabudowań © fotoaparatka

Powtórnie wjeżdżam w teren, gdzie na moment zatrzymuje mnie dość dziwna, jak na moje okolice, ambona. Wydaje się być solidna, jednak moja niechęć do drabin skutecznie zatrzymuje mnie na ziemi.
punkt widokowy dla mysliwych © fotoaparatka
.
Ruszam w stronę pierwszego skrzyżowania, gdzie postanawiam pojechać prosto. Okazuje się, że to właściwe przedłużenie owej tajemniczej drogi. Chwilami faktycznie widać kawałki asfaltu, a więc kiedyś musiała być to jakaś ważniejsza trasa. Szlak doprowadza mnie do krajówki. Wyjeżdżam w lesie między Kowalami a Sołtysami, w stronę których się kieruje.
Nie przypada mi do gustu ten kawałek krajówki. Ruch niesamowity, co drugie auto to ciężarówka, mnóstwo zakrętów. To nie jest to co lubię. Jakoś udaje mi się przejechać Sołtysy i w Wierzbiu skręcam na Marki. Tym razem pedałuję już do samych Marek. Zatrzymuję się przy centrum, gdzie wjeżdżam na szutrowy szlak.
zjazd z asfaltu © fotoaparatka

Docieram do "obwodnicy" i opuszczam wioskę skąd pedałuję w stronę domu, po drodze przystając jeszcze przy leśnym stawie.
staw koło Marek © fotoaparatka

Siadam chwilę przy brzegu i wsłuchuje się w melodie unoszącą się nad tonią wody. Pomieszanie kukułki z rechotem żab i trzepotem skrzydeł ważki tworzy niezwykła symfonię :) Po chwili relaksu idę w stronę roweru i ruszam już bezpośrednio do domu.
Kategoria sam na sam


Dane wyjazdu:
55.27 km 6.75 km teren
02:45 h 20.10 km/h:
Maks. pr.:43.30 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 665 kcal
Rower:Author

Odwlekany Danków

Niedziela, 22 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 5

Przez ostatnie dwa dni przechodziłam jakieś zatrucie, które niestety spowodowało odłożenie rowerka na boczny tor. Wczoraj wieczorem moje samopoczucie wreszcie zaczęło się poprawiać, więc dziś wyjścia nie ma, trzeba ruszać w świat. Stawiamy sobie za cel Danków, który zawsze był jakoś odkładany.
Pogoda super słoneczko, ciepełko, lekki wiaterek więc czego chcieć więcej.
Ruszamy po obiedzie. Trasa tradycyjna przez Kałuże Kolonie do "załęcekiej" drogi, z której odbijamy na Kluski i dalej już prosto żółtym szlakiem do Cisowej, gdzie dalej terenem odbijamy w kierunku Giętkowizny. Wyjeżdżamy na asfalt, którym kierujemy się do Parzymiech. Tam robimy, krótki postój przy kościele. Ja na zdjęcia, a Krzysiek na poprawienie wysokości siodełka.
Kościół parafialny św. Apostołów Piotra i Pawła pochodzi prawdopodobnie z XIVw. Na przełomie XVI/XVII wieku kościół zajęty przez kalwinów. Po powtórnym jego odzyskaniu został przebudowany. Po wkroczeniu Niemców do Parzymiech świątynia została zamknięta dla wiernych i pozbawiona parametrów liturgicznych.
Kościół w Parzymiechach © fotoaparatka

Ruszamy dalej, jednak nie pedałujemy za daleko na skrzyżowaniu skręcamy do spożywczaka z nadzieją na smacznego loda. Tu naszym uszom dają się słyszeć zbliżające się grzmoty, a i niebo jakoś tak ciemnieć zaczyna. Nie smakujemy jednak silodów, bo w sklepie kiepski wybór a nasze podniebienia wybredne:) Ruszamy więc dalej na przeciw ciemnym chmurom.
Z Parzymiech przez wieś Napoleon docieramy do Lipi gdzie spragnieni słodkiego ochłodzenia szukamy spożywczaka. Dostrzegamy go na samym końcu wsi. Market, więc i wybór powinien być większy :) Ja zostaje pilnować naszych dwukołowców, Krzysiek idzie do sklepu na łowy, z których wychodzi zwycięsko:)
Delektujemy się zimnymi lodami, uzupełniamy bidony i jedziemy dalej. Po chwili naszym oczom ukazuje się tablica z napisem Danków, a więc jesteśmy na miejscu. Kościoła nie zwiedzamy bo trafiamy akurat na początek mszy. Pedałujemy szukać ruin zamku. Przejeżdżamy Liswartę i po chwili dostrzegamy fragmenty murów. Nie do końca jestem pewna czy akurat tych, które szukamy ale co tam... widać, że stare:) Rzucam rower idę przyjrzeć się temu bliżej podczas gdy Krzysiu..
no to chwilę postoimy © fotoaparatka

Pojawia się problem, bo mury są po drugiej stronie rzeki, więc musimy wrócić i poszukać jakiejś dróżki do ich prowadzącej. Udaje się miedzy budynkami wyczaić zjazd, więc zjeżdżamy i po chwili jesteśmy przy murach. Biorę aparat w łapki i idę przekopać SPD-kami jakieś grządki. Cóż ja na to poradzę, że to akurat jedyna ścieżka dojścia:) W wielkim skrócie to co odkryliśmy wygląda tak...
Fragmenty murów © fotoaparatka

mury w Dankowie © fotoaparatka

Za naszymi plecami znów zaczynają kłębić się ciemne chmury a i odgłosy grzmotów coraz głośniejsze. Nie zabawiamy więc długo przy ruinach. Jeszcze tylko chwila zastanowienia nad drogą powrotną i ruszamy w kierunku Krzepic. W pewnym momencie mam wrażenie, że pchamy się na własne życzenie w burzę. Robi się jednak odrobinkę chłodniej a chmury przestają być już takie groźne. W Krzepicach jesteśmy bardzo szybko. Wyjeżdżamy w miejscu, które na pierwszy rzut oka wydaje mi się nieznane. Dopiero Krzysiek uświadamia mnie, że jesteśmy przed obwodnicą.
Ruszamy do centrum, gdzie interesuje mnie kościół św. Jakuba. Pochodzi z połowy XIV wieku, a ufundowany przez Kazimierza Wielkiego.
Kościół Św. Jakuba_ Krzepice © fotoaparatka

Jak widać pogoda klaruje się w stronę dobrego, ciemne chmury odchodzą gdzieś w bok a nad nami pojawia się słońce. Spod Kościoła ruszamy już w kierunku domu, zatrzymując się jednak w jeszcze jednym miejscu, które zawsze ilekroć tamtędy przejeżdżałam wzbudzało moją ciekawość. Są to ruiny synagogi.
Synagoga usytuowana jest na rzeką Liswartą, jej budowa rozpoczęła się na przełomie 1814 i 1815 roku. Do obecnego stanu zabytku przyczynili się hitlerowcy, którzy zdewastowali budynek a wokół niej założyli obóz dla Żydów.
Synagoga_Krzepice © fotoaparatka

synagoga w Krzpiecach © fotoaparatka

Ruszamy w drogę powrotną, tym razem już krajówką. Ruch jak to na głównej drodze spory, więc nie jedzie się zbyt przyjemnie. Za Krzepicami napotykamy kałuże, a więc musiało tam padać. Wjeżdżanie w nie i uczucie zimnego prysznica na nogach sprawia, że jazda staje się mniej uciążliwia :) Przez Zajączki, Julianpol dojeżdżamy do Jaworzna skąd na Rudniki, Dalachów i jesteśmy w domu :)
Kategoria W towarzystwie


Dane wyjazdu:
60.14 km 2.93 km teren
02:45 h 21.87 km/h:
Maks. pr.:44.10 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 716 kcal
Rower:Author

A pani to z jakiej gazety ..?

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 6

Jak to mówią: "kto rano wstaje...." toteż i ja wstaję dzisiaj zgodnie z budzikiem, który atakuje poranną cieszę dokładnie o 4.30. Zrywa się z łóżka, pakuje manatki do plecaka, jem śniadanko i szykuje sobie drugie, bo przeczuwam, że jak tylko dojadę do pracy obudzi się mały głód.
Ruszam. Wyboru nie mam wielkiego, a nawet specjalnie nie chce mi się kombinować, tak więc tradycyjnie krajówką prosto do Wielunia. Jedzie mi się dzisiaj bardzo fajnie i lekko, nawet podjazdy pod góreczki te większe i mniejsze nie sprawiają mi problemu.
W Wieluniu zjawiam się parę minut po 6 z nadzieją na częściowe sfotografowanie miasta, co po troszku mi się udaję. Krakowskim Przedmieściem docieram do murów obronnych, gdzie parkuję brykę na parkingu i chwytam za aparat. I tak oto wszystkim, którzy wybierają się w sobotę do Wielunia na Bikemaraton przybliżam miasto:)
mury obronne Wieluń © fotoaparatka

Miałam nadzieję na opustoszałe ulice, ale nie wzięłam pod uwagę posiadaczy czworonogów, którzy wyprowadzali swoich pupili na poranne siusiu. Rezygnuje więc z większego, fotograficznego zgłębiania miasta. Zatrzymuje się jeszcze tylko przy klasztorze i kościele Zwiastowania Najświętszej Panny Marii, gdzie dziś swoją siedzibę maja Franciszkanie.
Kościół u Franciszkanów_wieluń © fotoaparatka

otoczenie kościoła © fotoaparatka

Włóczę się chwilę przy kościele po czym siadam na rower z ulicy Reformackiej przez Zamenhofa gdzie skręcam na Mokrą a z niej na Sieradzką docieram do pracy.
Parkuje rower na swoim miejscu, przebieram się i dobieram do drugiego śniadanka. Jeszcze tylko wyssać z chętnych trochę krwi, kilka godzin przy nudnym programie i wprowadzaniu danych i jestem wolna :D
Powrót do rowerowego stanu i ruszam zdobywać kolejne zabytki:) Wojska Polskiego wyjeżdżam z Wielunia i przez Turów docieram do miejscowości Zwiechy, za którą skręcam w szutrowa drogę. Owa trasa doprowadza mnie do zabytkowego drewnianego wiatraka. Jest to drewniany wiatrak typu koźlak powstały w 1888 roku. Nie zachowały się niestety skrzydła ale jest fragment zadaszonego ganku wraz ze schodami.
drewniany wiatrak © fotoaparatka

Obok wiatraka stoi domek, nie jestem pewna czy zamieszkały. Z pewnością podobnie jak i młyn bardzo zaniedbany. Nikt mnie nie przegonił, a łaziłam po młodym zbożu bo nie było innego dojścia, więc albo właściciela nie ma albo jest spokojnym człowiekiem :D
Chwila łażenia po polach i znów odzywa się mały głód, więc robię przerwę na małe co nieco podczas, której obieram dalszą trasę. Kilka minut później pedałuje już w kierunku Chotowa.
widok z drogi Kurów- Chotów © fotoaparatka

Z Chotowa przez Wichernik, Walenczyzne docieram do Skomlina, gdzie czekają na mnie dwa zabytki, których jeszcze rowerowo nie zdobyłam. Zielony szlak, którym kieruję się już praktycznie od Chotowa docieram do pierwszego z nich.
Jest to modrzewiowy spichlerz wybudowany przez właściciela Skomlina Władysława Bartochowskiego w 1777 roku.
spichlerz w Skomlinie © fotoaparatka

Spichlerz mieścił nawet 300 ton zboża, co mnie specjalnie nie dziwi bo obiekt jest sporych gabarytów.
wejście do spichlerza © fotoaparatka

Ruszam dalej wypatrując zabytkowego, drewnianego kościółka, który chwile później odnajduję.
Skomlin przed kościołem © fotoaparatka

Kilka minut przerwy na obejście świątyni z wszystkich stron i oczywiście na zdjęcia :)
Zabytkowy kościółek Św. Filipa i Jakuba jest kolejnym sakralnym obiektem wybudowanym w tzw. stylu wieluńskim. Powstał około 1746 roku.
Zabytkowy kościółek Św. Filipa i Jakuba © fotoaparatka

Teraz już ruszam w drogę powrotną. Ze Skomlina kieruję się na Mokrsko po drodze mijając rowerzystę. Witam się z panem i od razu jedzie się lepiej. Dojeżdżam do wioski, gdzie skręcam na Komorniki. Przy skrzyżowaniu spotykam śpiącego w najlepsze przy płocie pijaczka, którego pilnuje wierna psina.
Do Komornik droga prowadzi raz z górki, raz pod górkę a do tego jeszcze boczny wiatr nie ułatwia mi jazdy. W samej wsi jednak droga skręca co powoduje, że wiatr staje sprzymierzeńcem pedałowania. Docieram do kolejnego tym razem murowanego, zabytkowego kościoła. Parkuje rower i ruszam na fotografowanie. Pstrykam pierwsze zdjęci i nagle słyszę głos: "a pni to z jakiej gazety?...". Myślę sobie, że w takim razie muszę wyglądać profesjonalnie :D Wyprowadzam człowiek z błędu i dalej robię swoje.
Co do kościoła to obecna świątynia powstała w połowie XV wieku i prawdopodobnie jest to trzeci kościół w tej miejscowości.
Kościół w Komornikach © fotoaparatka

obok kościoła w komornikach © fotoaparatka

Wracam do mojej bryki, chwytam za bidon i wypijam ostatnie łyki wody. Od tej pory koncentruje się na poszukiwaniu jakiegoś spożywczaka. Przejeżdżam jednak całe Komorniki, Zmyśloną a sklepu nie ma.
Wyjeżdżam na drogę w kierunku Ożarowa. Wspinam się na wzgórze i robię sobie przystanek by podziwiać widoki roztaczające się z niego.
widok ze wzgórz ożarowskich © fotoaparatka

Obrazy naprawdę niesamowite. Widać wszystkie miejsca, do których do tej pory pedałowałam.
widok numer 2 © fotoaparatka

Zjeżdżam ze wzgórz co doprowadza mnie do Ożarowa a tam atakuję pierwszy przydrożny spożywczak. Huuurra mam wodę!!! :D Teraz to już spokojnie mogę wracać do domu. Przez Wierzbie, Marki dojeżdżam do lasu, którym kieruję się już prosto na Kałuże.

Dane wyjazdu:
30.42 km 13.55 km teren
01:33 h 19.63 km/h:
Maks. pr.:38.80 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 354 kcal
Rower:Author

Rezerwat Bukowa Góra

Wtorek, 17 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 14

Kończę pracę dziś szybko, prace do której planowałam dojechać rowerem ale budzik nie dał rady. Brak porannego pedałowania postanawiam zrekompensować po pielęgniarskich obowiązkach w pracy.
Po powrocie do domu, gdy tylko kończę jeść obiad, przebieram się w rowerowe i ruszam za cel obierając sobie odnalezienie Rezerwatu Bukowa Góra. I tak tradycyjnie już przez Kałuże Kolonie na "załęcką drogę", z której skręcam na Kluski. Po wjeździe do wioskę, kieruję się terenem zgodnie z oznaczeniem żółtego szlaku. Po wdrapaniu się na górkę, przystaje na chwilę w takiej oto sprawie :)
Kluski widok z żółtego szlaku © fotoaparatka

Chowam aparat i ruszam dalej, po chwili w krzakach dostrzegam psiaka, który złowroga na mnie zerka. Biorę więc w rękę kamień i przemykam obok niego. Na szczęście kundel nie rusza na pożarcie moich kostek, tak i kamień ląduje z powrotem na ziemi. Chwilę później przystaję, by bliżej przyjrzeć się drewnianej chatce, która wzbudziła moje zainteresowanie poprzedni razem, kiedy przemierzałam ten szlak.
Drewniany domek © fotoaparatka

Ruszam dalej pięknym, wiosennym, żółtym szlakiem.
żółty szlak © fotoaparatka

Chwile później znów przystaję przy leśnym pomniku, na którym widnieje napis "Swojemu patronowi Św. Hubertowi oraz ku czci i wiecznej pamięci kolegów, którzy odeszli na wieczne łowy "
leśny pomnik © fotoaparatka

Pogoda zaczyna się psuć, słońce gdzieś znika i zamiast niego na niebie zaczyna pojawiać się coraz więcej ciemnych chmur. Po chwilowych wahaniach postanawiam więc odpuścić sobie pedałowanie do Kleśnisk i poszukiwania Rererwatu, ponieważ jednak do domu jeszcze wracać nie chce, przypomina mi się pewien szlak, który dalej pozostał dla mnie zagadką. Owy szlak odkryłam zupełnie przypadkiem w ubiegłym roku, ale piach jaki wtedy zastałam skutecznie zniechęcił mnie do zgłębiania jego tajemnic.
Ruszam przed siebie po chwili skręcam w znanym mi miejscu, chwile pedałowania wśród powycinanego lasu oraz wszędobylskiego błota i po chwili moim oczom ukazuje się piękna droga, przy której spotykam równie zachwycające widoki.
to co spotykam po błocku © fotoaparatka

Pierwszy przystanek robię przy strumyku, przy który napotykam kawałek bukowego lasu. Do głowy wpada myśl, że rezerwat musi być gdzieś blisko.
strumyk przy bukowym lesie © fotoaparatka

Nie da się tam jednak długo wytrzymać, plaga komarów jaka atakuje nie daje choć na chwilę postać w bezruchu. Zachwycona terenami ruszam dalej żółtym szlakiem. W pewnym momencie wśród drzew dostrzegam bagna. Nie miałam pojęcia, że tak blisko można spotkać takie krajobrazy.
bagnno wśród drzew © fotoaparatka

Tu też komary nie dają dłużej rozkoszować się widokiem , ruszam dalej. Po chwili żółty szlak skręca a ja razem z nim. Kawałek dalej okazuje się, że znajduje się na ścieżce edukacyjnej. Edukuje się więc i idę oglądać olchowy las.
las olszowy © fotoaparatka

i już wiem gdzie zaczynają się wcześniej napotkane bagna.
bagnisty poczatek © fotoaparatka

Wracam do roweru. Przyglądam się jeszcze raz tabliczce i do głowy przychodzi myśl, że skoro to ścieżka edukacyjna to musi mnie zaprowadzić do rezerwatu. Ruszam dalej, z każdym kawałkiem tracąc nadzieję na jego odnalezienie. A tu po chwili żółty szlak skręca w oddali widzę śmieszną ambonę a obok przepiękny bukowy las. Jestem na miejscu !!!
Rezerwat ten jest chyba najpiękniejszych ze wszystkich okolicznych. Niestety na zdjęciach nie da się oddać piękna jakie ukazuje się oczom. Mi widok zaparł dech!
w drodze do rezerwatu © fotoaparatka

rezerwat Bukowa góra fot.1 © fotoaparatka

Rezerwat Bukowa Góra fot.2 © fotoaparatka

Robię całe mnóstwo zdjęć, jednak żadne z nich nie oddaje magii tego miejsca.
Nawet komary mi tu specjalnie nie przeszkadzają, w końcu jednak trzeba powrócić do roweru i wyruszyć w drogę powrotną. Tym razem robię już tylko jeden przystanek przy miejscu, które dostrzegłam ze szlaku. Dziwne to miejsce... Krzyż przy drzewie. Wygląda trochę jak jakiś grób, ale co to dokładnie nie umiem określić.
Krzyż przy drzewie © fotoaparatka

Ruszam przed siebie i po chwili jestem w miejscu, od którego wszystko się zaczęło. Nie chce mi się wracać tą samą trasą, więc skręcam w kierunku Cisowej. Brnę przez piaszczysty szlak i docieram do żwirowni, którą dziś postanawiam zwiedzić od dołu. Skręcam więc ze szlaku w boczną ścieżkę i przy próbie skrętu do żwirowni zaliczam glebę. Skutkiem czego jest obdarte kolano i łokieć. Początkowo myślałam, że coś stało mi się z nadgarstkiem bo bolał ostro, ale po chwili na szczęście przeszło.
Podniosłam się otrzepałam z piachu, sprawdzam czy na spodenkach żadnej dziury nie ma i idę wgłąb żwirowni.
żwirownia w Cisowej © fotoaparatka

Chwilę później ruszam dalej. Wyjeżdżam z Leśnej drogi w Cisowej skąd kieruję się już asfaltem do Załęcza Wielkiego, przystając tylko na chwilkę na szczycie górki przy przydrożnej kapliczce.
przysdrożna kapliczka © fotoaparatka

Zjazd z górki i z Załęcza już prosto do domu.

Dane wyjazdu:
53.11 km 0.00 km teren
02:39 h 20.04 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 626 kcal
Rower:Author

Rezerwat Dąbrowa w NIżankowicach

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 9

Dzisiejsza wycieczka wypada zupełnie niespodziewanie i to w dodatku w towarzystwie. Celem staje się Rezerwat "Dąbrowa w Niżankowicach".
Po godzinie 14 wyruszam z domu przez Kałuże Kolonię, Kępowiznę, Bieniec docieram do skrzyżowania przy krzyżu. Po chwili dociera tam również mój dzisiejszy towarzysz i od tej pory to On obejmuje przewodnictwo całego rowerowego wypadu.
Przez Bieniec Mały, Łaszew docieramy do Mierzyc, gdzie skręcamy w boczną asfaltową drogę. Owa trasa doprowadza nas do pięknego punktu widokowego.
Widok z punktu © fotoaparatka

Przechadzamy się dłuższą chwilę po tamtejszych polach, spotykając po drodze kapliczkę położną wśród zbóż.
Polna kapliczka © fotoaparatka

Wracamy do rowerów dalej podziwiając widoki roztaczające się z góry.
widok z góry © fotoaparatka

Ruszamy dalej tym razem polną drogą. Do samego Toporowa doprowadza nas przepiękny wąwóz.
Z Toporowa docieramy Do Kamionu, gdzie na chwilę przystajemy na moście.
Warta z mostu w Kamionie © fotoaparatka

Ruszamy dalej tym razem już do Niżankowic. Po drodze jednak zatrzymują nas widoki jakie roztaczają się ze szlaku. Zostawiamy roweru na jakiejś łące i wspinamy się na pagórek. Jak widać warto było.
Widok pomiędzy Kamionem a Niżankowicami © fotoaparatka

Widko z drugiej strony © fotoaparatka

widok numer 3 :) © fotoaparatka


Wracamy do rowerów i już bezpośrednio pedałujemy do Niżankowic. Mijamy zabudowania i skręcamy w las początkowa bukowy, który wraz z początkiem rezerwatu przechodzi w dębowy.
jedna z leśnych dróg © fotoaparatka

W samym rezerwacie podążamy piękna leśną drogą, wśród wysokich dębów.
Rezerwat Dąbrowa w Niżankowicach © fotoaparatka

droga przez Rezerwat Dąbrowa © fotoaparatka

Muszę przyznać, że rezerwat cudny. Początkowo między drzewami spotykamy mnóstwo kwitnących poziomek, a po chwili naszym oczom ukazują się całe połacie pachnących knowali. W takiej ilości ich jeszcze nie widziałam.
połacie konwali © fotoaparatka

konwalie i paparocie © fotoaparatka

Wśród roślinności można spotkać wiele różnych żyjątek od motylków przez padalce do chrząszczy majowych. Wystarczy tylko skierować wzrok ku ziemi:)
chrabąszcz majowy © fotoaparatka

Z rezerwatu i lasu wyjeżdżamy zielonym, piaszczystym szlakiem rowerowym, docieramy z powrotem do Niżankowic, skąd tą samą trasą, którą przyjechaliśmy dojeźdżamy do Kamionu, Toporowa. Tam skręcamy na Przywóz, z którego już terenem docieramy do Łaszewa, gdzie przychodzi nam się rozstać.
Do Domu wracam tradycyjnie przez oba Bieńca , Kępowiznę i Kałuże Kolonię. Na podwórku spotykam rodzinkę przy rozpalonym grillu, tak więc szybko uzupełniam stracone kalorie.
W tym miejscu wypada mi podziękować mojemu dzisiejszemu towarzyszowi za wycieczkę i za odkrycie przede mną nowych nieznanych mi miejsc :)

Dane wyjazdu:
20.07 km 0.00 km teren
00:52 h 23.16 km/h:
Maks. pr.:32.80 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 247 kcal
Rower:Author

Ośrodek ZHP Nadwarciański Gród

Czwartek, 12 maja 2011 · dodano: 12.05.2011 | Komentarze 10

Nadrabiania zaległości ciąg dalszy choć dziś już nie tak owocny w kilometry jak wczoraj.
Wracam z pracy późnym popołudniem, nie mam więc czasu na jakąś dłuższą wycieczkę. Z zachodu powoli zaczyna się chmurzyć i nie ma co odwlekać wyjazdu. Wskakuje na rower obierając sobie za cel Nadwarciański Gród. Przez Kałuże Kolonie docieram do Załęcza Wielkiego, przejeżdżam przez most i zatrzymuję się przy pomniku. Jakoś zawsze podczas wypadów w załęczańskie tereny tylko mijam obelisk postawiony w hołdzie bohaterskim żołnierzom poległym w czasie II Wojny Światowej. Dziś nadrabiam zaległości.
pomnik w hołdzie bohaterom © fotoaparatka

Ruszam już dalej prosto do Ośrodka ZHP piękną malowniczą trasą, po lewo mając Wartę.
Droga do Nadwarciańskiego Grodu © fotoaparatka

Warta w Załęczu Wielkim © fotoaparatka

Dojeżdżam do Grodu, gdzie już z oddali słychać, że sezon "zielonych szkół" w pełni. Przystaję przy ławkach i idę fotografować ośrodek. Niewiele jednak z owego pstrykania wychodzi:)
Toalety w Nadwarciańskim Grodzie © fotoaparatka

Ruszam w drogę powrotną. Nie jest to jednak droga prosto do domu. Chwilę po wystartowaniu zbaczam w leśną drogę w celu spenetrowania szałasu, który znalazłam w ubiegłym roku podczas grzybobrania. Jak widać szałas w sam raz dla małego Gremlina, ale coś ewidentnie mi wzrok rozproszyło :)
Gremlin w szałasie © fotoaparatka

Mam wracać do roweru kiedy w oddali dostrzegam coś bardzo zastanawiającego. Podobne do kurhanów w Łaszewie pagórki porośnięte brzozami. Ewidentnie pagórki nie stworzyły się same a i drzewa na nich rosnące zastanawiają bo dookoła las sosnowy. Muszą zacząć drążyć temat, bo ciekawość mi się rozbudziła.
tajemnicze leśne pagórki © fotoaparatka

Po obfotografowaniu tajemniczych pagórków wracam do roweru i ruszam w drogę powrotną do domu. Po krotki postoju na moście i spostrzeżeniu złowrogich chmur postanawiam nie kombinować i obieram tę samą trasę, którą przyjechałam.
most w Załęczu Wiekim © fotoaparatka


Dane wyjazdu:
76.89 km 10.24 km teren
03:34 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:45.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 922 kcal
Rower:Author

Nadrabianie zaległości

Środa, 11 maja 2011 · dodano: 11.05.2011 | Komentarze 10

Zapuściła się w pedałowaniu ale powodem było przeziębienie, czyli przyczyna ode mnie niezależna. Jednak kiedy już prawie puściło ni stąd ni zowąd znalazł się powód, który złożył się na mój urlop od roweru. Czasem w życiu tak się zdarza :)
W poniedziałek jednak postanawiam, iż w środę przerywam ten stan. Aby postanowienie weszło w życie zrywam się wczesnym rankiem, pałaszuje śniadanie i ruszam rowerem do pracy. Tradycyjnie krajówką przez Dzietrzniki, Pątnów, mijając bokiem Popowice przez Kamionkę i Nowy Świat docieram do Wielunia. Parkuje rower i przystosowuje się do funkcjonowania wśród ludzi.
Kilka minut po 12 wychodzę z pracy, zahaczając jeszcze o spożywczak, w którym to zaopatrzam się w batony na drogę powrotną. Z racji, iż nie lubię wracać ta samą trasą, obieram inną drogę.
Wyjeżdżam z Wielunia kierując się na Gaszyn, Krzyworzekę gdzie robię pierwszy przystanek przy zabytkowym kościele.
Kościół Św.Pawła i Piotra_Krzyworzeka © fotoaparatka

Kościół Św. Pawła i Piotra_ przód © fotoaparatka

Zastaję otwarte drzwi świątyni, więc mogę sfotografować jej wnętrze.
Wnetrze kościoła w Krzyworzece © fotoaparatka

Spod Kościoła ruszam dalej w kierunku Mokrska, gdzie chce zobaczyć kolejną świątynie. Po wjeździe do wsi kusi mnie jednak kierunkowskaz na Chotów, któremu nie mogę się oprzeć. Skręcam i dość szybko docieram na miejsc, gdzie odnajduję kolejny kościół. Historię budynku można znaleźć tutaj.
Kościół Św. Marcina w Chotowie © fotoaparatka

Wracam do Mokrska, gdzie przez chwilę pedałuję w kierunku Krzyworzeki skręcając jednak w drogę prowadzącą do Ożarowa. Owy asfalcik praktycznie cały czas prowadzi pod górkę. Wynagrodzeniem za trud staja się jednak widoki roztaczające się ze Wzgórz Ożarowskich.
Widok ze Wzgórz Ożarowskich © fotoaparatka

Zjazd ze Wzgórz czysta przyjemność. Osiągam tam najszybszą prędkość dzisiejszej wycieczki.
Po kolejnym krótkim podjeździe docieram do Ożarowa, gdzie przy budynku tamtejszej przychodni zatrzymuje mnie dzwonek telefonu. Oczywiście sekundy mi zabrakło żeby odebrać, ale skoro się już zatrzymałam uwieczniam jeszcze kościół.
Kościół w Ożarowie © fotoaparatka

Ruszam dalej asfaltem biegnącym z boku ożarowskiego dworku z nadzieją, że uda mi się nią dostać do stawów. Z niewielkim wahaniem pedałuje przed siebie, aż do momentu kiedy moim oczom ukazuje się pokaźne stado owiec.
część stada owiec © fotoaparatka

Wracam na drogę i po chwili widzę znajome budynki co oznacza, że jestem niedaleko zielonego szlaku. Odnajduję oznakowanie i skręcam zgodnie z nim w las. Niestety jest to ostatnie znaczek, który widzę. Przekonana, że pedałuje dobrze odkrywam zawaloną drewnianą chatkę.
drewniana chatka © fotoaparatka

Momentalnie rozbudza się moja ciekawość. Obchodzę budynek dookoła, zaglądam w okna gdzie widzę świetną drewnianą szafę. Korci mnie by wejść do środka i dokładnie się jej przyjrzeć, rozsądek jednak bierze górę i zostaje na zewnątrz. Widać, że chatka kryta była jeszcze strzechą.
Opuszczam miejsce i w przekonaniu, że jadę dobrze ruszam przed siebie. Po czasie jednak okazuje się, że w pewnym momencie zgubiłam gdzieś szlak :) Udaje mi się jednak wyjechać na drogę już mi znaną, którą kieruję się nad Stawy Ożarowskie.
staw numer 1 © fotoaparatka

staw numer 2 © fotoaparatka

staw numer 3 © fotoaparatka

Wracam na zielony szlak otoczony kwitnącymi kasztanami, który wyprowadza mnie z terenu stawów.
zielony szlak © fotoaparatka

Owym docieram do wsi Dobijacz, gdzie spotkam dwa bociany w czasie klekotkliwej wymianie zdań.
gnizdo z boćkami © fotoaparatka

Z Dobijacza powracam do Ożarowa, skąd kieruję się na Wierzbie, Marki i lasem wracam do domu.

W domu uzupełniam stracone kalorie, wypijam herbatę i stwierdzam, że jeszcze za mało pedałowania dzisiaj. Wskakuję w SPD-ki i za chwilę jestem już w drodze do Bieńca. Tam jak zwykle interesuje mnie źródło, w którym napełniam bidon oraz Warta przy której brzegach spędzam, dłuższą chwilę.
Warta przy źródle Bony © fotoaparatka

Wracam przez Kępowizne i Kałuże Kolonie do domu.