Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fotoaparatka z miasteczka Kałuże / Wieluń . Mam przejechane 5730.28 kilometrów w tym 1406.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.84 km/h i się wcale nie chwalę, bo i nie ma czym :)
Więcej o mnie. GG: 7918088

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fotoaparatka.bikestats.pl
[url=http://zaliczgmine.pl/users/view/332][img]http://zaliczgmine.pl/img/buttons/button-332-black.png[/img][/url]


Darmowe fotoblogi
Wpisy archiwalne w kategorii

Wśród górkich krajobrazów

Dystans całkowity:269.68 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:16:44
Średnia prędkość:16.12 km/h
Maksymalna prędkość:55.40 km/h
Suma kalorii:1119 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:33.71 km i 2h 05m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
24.10 km 0.00 km teren
01:04 h 22.59 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 336 kcal
Rower:Author

Piątek, czyli pożegnanie ze Szczyrkiem

Piątek, 17 czerwca 2011 · dodano: 02.07.2011 | Komentarze 7

Piątek. Nadszedł w końcu dzień, w którym trzeba się pożegnać z górami. Komunikacja kolejowa nie pozwala nam nacieszyć się tym ostatnim dniem, w Bielsku bowiem musi stawić się na 10.30. Po śniadaniu kończymy pakowanie. Jeszcze ostatni rzut oka na widok za oknem i wyruszamy w stronę stacji.
widok z okna pokoju © fotoaparatka

i to już koniec © fotoaparatka

Bardzo szybko wyjeżdżamy ze Szczyrku, zresztą cała droga na stację PKP upływa jakoś tak nadzwyczaj szybko.
W Bielsku jesteśmy trochę przed czasem, wiec Krzysiek proponuje jeszcze zajrzeć do sklepu rowerowego. Kiedy on buszuje po sklepie, ja zwiedzam Bielsko z aparatem.
Zamek w Bielsku © fotoaparatka

Kościu w Bielsku © fotoaparatka

Po sesji fotograficznej ruszamy już bezpośrednio na dworzec. Dostajemy się na peron, po czym oczekujemy na podstawianie pociągu.
w oczekiwaniu na pociąg © fotoaparatka

W końcu pociąg nadjeżdża. Pakujemy się do ostatniego wagonu, ustawiamy bezpieczne rowery i za oknem widzimy...
pociąg opóźniony © fotoaparatka

Takie rzeczy mogą zdarzyć się tylko na polskiej kolei. W końcu jednak ruszamy Bielsko żegna nas deszczem, co trochę poprawia nasze humory. Podróż powrotna już bez specjalnych przygód.
W Janinowie jesteśmy trochę po 16, jeszcze tylko kilka kilometrów na rowerze i jesteśmy w domu. Szkoda, że tak szybko ten czas upłynął.

Dane wyjazdu:
41.96 km 0.00 km teren
02:21 h 17.86 km/h:
Maks. pr.:53.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 529 kcal
Rower:Author

Czwartek_ Wisła, czyli skocznia i jezioro

Czwartek, 16 czerwca 2011 · dodano: 02.07.2011 | Komentarze 5

Czwartek. Ponieważ to tak naprawdę ostatni dzień naszego pobytu w górach postanawiamy wyruszyć na trochę dłuższą wycieczkę. Przy śniadaniu wertujemy mapę i ustawiamy cel na Wisłę. Wyruszamy zaraz po przetrawieniu porannego posiłku. Pogoda niby słoneczna ale coś jakby wisi w powietrzu.
Wyjazd ze Szczyrku przypomina mi ubiegłoroczną trasę z Wisły do Kubalonki, czyli niekończący się podjazd. Przy pozytywnym myśleniu utrzymywał mnie fakt, że jak teraz pod górkę to gdzieś na pewno będzie zjazd.
Krzysiek pedałuje pełną parą przed siebie, jednak mi tej pary brakuje, wymuszam wiec pierwszy przystanek. Chwile oddechu łapię przy zbójeckich postaciach.
tak powitali nas zbójnicy © fotoaparatka

zbójnik numer jeden © fotoaparatka

miejsce przystankowe © fotoaparatka

zbójnicy dwaj © fotoaparatka

Ruszamy dalej. Z każdym kolejnym zakrętem mając nadzieję na rychły koniec zmagań z górą. Płonne są to jednak nadzieje, więc przychodzi czas na kolejny przystanek. Krzysiek pogania a ja mogłabym tak stać i stać.... :)
góralska chatka © fotoaparatka

Ruszamy przed siebie, kolejny przystanek robiąc już na samym szczycie podjazdu. Jakaż przepełnia mnie w tej chwili radość. Szczęście jednak przysłaniają chmury, który coraz bardziej kłębią się nad nami.
Przystanek na szczycie © fotoaparatka

chwila wytchnienia na szczycie © fotoaparatka

Kupujemy jakiś napój izotoniczny i po chwili ruszamy dalej, tym razem z górki. Piękny jest to zjazd. Ta prędkość, wiatr we włosach i cudne widoki...czego chcieć więcej. Jestem w raju.
W szybkim tempie docieramy do skoczni w Wiśle, gdzie przystajemy w celu zwiedzania obiektu. Trafia nam się jakaś wycieczka z przewodnikiem, toteż mamy możliwość zdobycia jakiś informacji na temat budowli.
skocznia w Wiśle © fotoaparatka

W trakcie wsłuchiwania się w opowieści zaczyna padać deszcz, początkowo powoli, delikatnie by za chwilę przywalić potężną ulewą.
zbliża się ulewa © fotoaparatka

Zmykamy do baru obok skoczni, gdzie pod dachem przy market-owych zapiekankach przeczekujemy ulewę.
Pół godziny później wychodzi słońce i możemy ruszać zdobywać kolejny cel Jezioro Czerniańskie, które w ubiegłym roku podczas pobytu w Istebnej, nie było nam dane zobaczyć. Skręcamy z głównej drogi i po chwili pedałowania dostrzegamy wodospadzik na Wisełce. Przystajemy by aparat mógł się wykazać.
wodospadzik © fotoaparatka

Po sfotografowaniu atrakcji pedałujemy już bezpośrednio w stronę jeziora. TU znów zaczyna kropić, a na domiar złego słychać odgłosy burzy. W objęciach mżawki docieramy na miejsce. Krzysiek dostrzegając w oddali Zameczek postanawia podjechać. Ja pozostaje przy jeziorze. Pamiętam doskonale jak ciężko było mi spod rezydencji dostać się do Kubalonki, póki co nie chce tego powtarzać.
Jezioro Czerniańskie © fotoaparatka

po drugiej stronie drogi © fotoaparatka

Po kilku minutach mój towarzysz z powrotem jest przy mnie. Pogoda się troszkę poprawia, więc pedałujemy dalej. Chcemy dostać się Wodospadu Kaskady Rodła. Nasza podróż w jego stronę nie trwa jednak długo, bo znów zaczyna padać. Nie ma co kusić losu wracamy. Jeszcze kiedyś tu przecież wrócimy.
Droga powrotna... cóż pod górkę. Początkowo jest fajnie, ale tylko początkowo. Widząc jak Krzysiek męczy się za mną, pedałując moim żółwim tempem, puszczam go przed siebie. Niech jedzie, jednak stara się nie oddalać ode mnie zbyt daleko.
Przychodzi czas na pierwszy przystanek, gdzie po naradzie zapada moja decyzja o pozostawieniu mnie w tyle. Przecież się nie zgubię, a Krzysiek nie potrzebnie się męczy pilnując grmlina.
Przystanek w drodze do Szczyrku © fotoaparatka

Ruszamy i po chwili tracę już towarzysza z zasięgu wzroku. Powolnym tempem toczę się przed siebie, robiąc sobie krótkie przystanki to tu to tam. Od czasu do czasu zaczyna pada deszcz, który w tej sytuacji wcale mi nie przeszkadza. W końcu docieram na szczyt, gdzie czeka na mnie już wypoczęty Krzyś. Łapię oddech i ruszamy w stronę Szczyrku z górki. Zjazd nie trwa długo. Przed samym końcem podróży dopada nas ulewa, do kwatery docieramy więc przemoczeni.
Wieczorem przychodzi czas na pizze, pamiątki i pakowanie, bo jutro trzeba wracać do domu.

Dane wyjazdu:
19.12 km 0.00 km teren
01:04 h 17.93 km/h:
Maks. pr.:49.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 254 kcal
Rower:Author

Środa_ dwa niekoniecznie udane szczyty

Środa, 15 czerwca 2011 · dodano: 01.07.2011 | Komentarze 4

Środa. Dzień rozpoczyna się słonecznie, postanawiamy więc wykorzystać aurę na zwiedzanie widoków ze szczytu Skrzyczne. Rowery zostawiamy u gospodarza, w końcu im też należy się chwila urlopu:)
Do wyciągu docieramy pieszo, a szczyt już prosto kolejką. Na między stacji pogoda zaczyna się dość szybo psuć, tak że na szczycie nie widzimy już praktycznie nic. Jak by tego było mało zaczyna padać deszcz. Po spożyciu grillowanego oscypka rezygnujemy z dłuższego pobytu na szczycie i wracamy do Szczyrku. A oto co udaje nam się zobaczyć w drodze na i ze Skrzycznego.
Widok numer 1 © fotoaparatka

pochmurne widoki © fotoaparatka

i milka też się znalazła © fotoaparatka

widok_szczyty © fotoaparatka

Droga powrotna.....
wyciąg_widoki © fotoaparatka

a w dole między stacja © fotoaparatka

Wracamy do pokoju przemoczeni deszczem, który w końcu nas dopada. Pogoda nadaje się tylko do błogiego leżenia do góry brzuchem, co też czynimy. Po obiadku grzecznie kładziemy się na łóżku i zasypiamy. Przebudzenie promykami słońca wpadającymi do pokoju, postanawiamy jednak nasze rowerki zaciągnąć do roboty. Celem staje się Klimczok, jednak jak się później okazuje nie jest to do końca przemyślany wybór. Już na samym początku pedałowania przestaje mi się podobać, a później jest jeszcze gorzej.
tu jeszcze mi się chce © fotoaparatka

W pewnym momencie moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Zsiadam z roweru i zaczynam prowadzić, Krzysiek jednak dzielnie sobie radzi z podjazdem. Parę minut później i prowadzenia roweru mi się odechciewa. Mam dość! Koniec końców rezygnujemy ze zdobywania szczytu.
tu już mi się odechciewa ale te widoki.... © fotoaparatka

tu już mam dość © fotoaparatka

Ja powoli sprowadzam rower a Krzysiek zjeżdża co budzi we mnie ogromy niepokój. Zostaje na szlaku sama z aparatem, więc w ogóle nie śpieszy mi się na dół:)
tak też można... czyli instrukcja radzenia sobie z rowerem :) © fotoaparatka

Powolutku schodzę sobie z mnóstwem przystanków po drodze. Ni z tego ni z owego wpada na mnie Krzysiek z pretensjami. Fakt mógł pomyśleć, że coś mi się stało, bo to wiadomo co mi się w głowie uroi:) Tak to jest jednak zostawiać mnie sama na sam z aparatem :D
w drodze powrotnej © fotoaparatka

w drodze powrotnej 2 © fotoaparatka

W momencie kiedy mam przeczucie, że zjazd jest już bezpieczny wsiadam na rower. Uwielbiam te prędkości:) Mój towarzysz pędzi jeszcze szybciej, więc po chwili tracę go z pola widzenia. Dojeżdżam do skrzyżowania a Krzyśka nie ma. Telefonu jak są potrzebne to leżą w pokoju. Pedałuję do Biedronki bo oboje o niej wspominaliśmy, tam też go jednak nie zastaję. Wracam do punktu wyjścia i kiedy jestem już bliska płaczu, mój ukochany zjawia się z uśmiechem na ustach. Mam ochotę go udusić.... Następuje chwilowa wymiana zdań, po której pedałujemy w stronę marketu. Robimy zakupy i wracamy na kwaterę:)

Dane wyjazdu:
61.37 km 0.00 km teren
03:03 h 20.12 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Wtorek_ jezioro i browar

Wtorek, 14 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 8

Wtorek. Budzimy się rankiem, który wita nas piękną słoneczną aurą. Humory dopisują, trasa dzisiejszego wyjazdu już obrana, a więc zjadamy śniadanie, zmieniamy klocki hamulcowe i ruszamy w podróż. Celem dzisiejszego pedałowania Żywiec.
Ze Szczyrku wyjeżdżamy drogą, która wczoraj nas do niego doprowadziła. Na rondzie wybierając tym razem inny interesujący nas zjazd.
Przez wioski dojeżdżamy do bardzo ruchliwej drogi na Żywiec i tu przestaje mi się podobać jazda, W końcu jednak udaje nam się dojechać do miasta.
Na kolejnym, dzisiejszego dnia, rondzie mamy chwilę zawahania, jednak rzut oka na mapę rozwiewa nasze wątpliwości.
Pierwszym celem jaki sobie zakładamy jest Muzeum Browaru. Nie mamy żadnego problemu z jego odnalezieniem. Muszę przyznać,że dojazd jest bardzo dobrze oznakowany. Po chwili pedałowania jesteśmy więc na miejscu. Szukamy stojaków na rowery ale w zasięgu wzroku nie dostrzegamy żadnego. Pozostaje nam odnalezienie czegoś do czego można byłoby nasze dwukołowce bezpiecznie przypiąć. Nie szukamy długo. Po chwili jesteśmy już w środku, rozpoczynamy zwiedzanie.
matryca muzeum © fotoaparatka

wnętrze muzeum © fotoaparatka

Zazwyczaj słowo muzeum przyprawia mnie o gęsią skórkę, jednak przyznać muszę, że to pozytywnie mnie zaskoczyło. Interaktywne muzea to jest to! Gdyby każde zwiedzanie tak wyglądało to odwiedziła bym chyba wszystkie:) Ach no i na koniec można było skosztować wyrabianego w browarze trunku. Co prawda wybrałam sok bo głowa słaba, ale trochę udało mi się wysępić od mojego towarzysza:) Czas w muzeum upływał bardzo szybko, sama nie wiem kiedy minęła godzina.
na zewnątrz_ wejście © fotoaparatka

W końcu jednak trzeba było opuścić budynek i ruszyć dalej. kolejnym celem staje się zamek w Żywcu. Krętymi uliczkami dojeżdżamy do centrum, jakoś nie zauważając po drodze zabytku. Jesteśmy zmuszeni się wrócić:)
Zamek w Żywcu © fotoaparatka

zamek w Żywcu 2 © fotoaparatka

Wjeżdżamy na teren przepięknego parku otaczającego zamek. Chwilę spędzamy spacerując po ogrodach i tu odzywają się nasze wygłodniałe żołądki. Nie ma wyjścia trzeba poszukać jakiejś strawy:) W tej kwestii radzimy się znajomego Krzyśka i jak się okazuje jest to bardzo dobre posunięcie. Obiad pyszny, wypełnia nasze żołądki po brzegi.
z pełnymi i zadowolonymi brzuchami ruszamy dalej w poszukiwaniu żywieckiego jeziora. W rynku dowiadujemy się o kierunek, który musimy obrać. Pałujemy na poszukiwania.
Nie wiem czy źle zrozumieliśmy wskazówki jakie dawał nam przechodzień czy jaki inne licho. Jedziemy bowiem dłuższy czas, a jeziora jak nie było tak nie ma.
widoczki po drodze © fotoaparatka

Spotykamy jakąś kobietę, która uświadamia nam, że wybraliśmy jakąś bardzo okrężna drogę. Radzi nam się wrócić lub brnąć dalej, postanawiamy jednak pędzić prosto przed siebie. Po jakimś czasie udaje się i na horyzoncie dostrzegamy jezioro! Hura!
Jezioro w Żywcu © fotoaparatka

Teraz przychodzi nam szukać jakiejś fajnej miejscówki, nie mamy z tym jednak większych problemów. Zjeżdżamy w pierwszą lepszą boczną droga, która doprowadza nas do urokliwego miejsca.
wędkarz © fotoaparatka

jezioro żywieckie © fotoaparatka


Chwilę odpoczywamy przy brzegach jeziora po czym ruszamy w drogę powrotną. Radzimy się mapy, która ukazuje nam najkrótszą drogę do miasta. Nie jest to jednak taka droga, którą lubię. Znów nieszczęsne natężenie ruchu doprowadza mnie do furii. W stronę Bielska wcale nie jest lepiej. Z utęsknieniem wyczekuje momentu kiedy wreszcie uda nam się zjechać z głównej drogi.
Po krótkim postoju przy spożywczaku docieramy w końcu do upragnionego zjazdu. Teraz już spokojniej ale z nerwami pedałujemy do Szczyrku.

Dane wyjazdu:
24.43 km 0.00 km teren
01:29 h 16.47 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

pechowy poniedzialek

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · dodano: 22.06.2011 | Komentarze 11

Poniedziałek. Pobudka skoro świt, ubieranie, śniadanie i w drogę. Rozpoczynamy urlop.
Parę minut po 5 stawiamy się Z rowerami na stacji PKP Janinów. Pakujemy rumaki do pociągu i ruszamy. Można powiedzieć, że dostaje nam się miejsce w pierwszej klasie, podróżujemy bowiem przedziałem służbowym. Nasze rowery nie pozostają osamotnione,ponieważ towarzyszą im stare zdezelowane dwukołowce. Zastanawiam się jakie historię kryją sie za tymi pojazdami.
rowery w podrózy © fotoaparatka

Z kolejarzami w przedziale podróżujemy razem do stacji w Herbach i do samych Katowic jesteśmy już sami, jest więc czas na odprężenie się :)
chwila na medytacje © fotoaparatka

W Katowicach czeka nas godzinne oczekiwanie na przesiadkę. Postanawiamy napić się kawy, jednak automat pożerając kasę nie wydaje nam napoju. Złość! Poszukujemy więc jakiegoś pewniejszego źródła. Zakupujemy kawę u pewnej kobietki, która radzi nam zadzwonić do firmy zajmującej się automatami. Tak też czynimy.
Po godzinie wsiadamy wreszcie do pociągu, który ma nas zawieźć do Bielska Białej. I znów niespodzianka sami w przedziale.
Podróż mija bardzo szybko. W Bielsku wysiadamy na dworcu głównym. Chwila orientacji w terenie i ruszamy w kierunku Szczyrku. Przeraża mnie ruch panujący na głównej drodze, a na domiar złego w pewnym momencie moje tylne hamulce zaczynają szwankować. Nie ma wyjścia trzeba poszukać sklepu rowerowego. Wjeżdżamy do centrum i ku naszemu zadowoleniu szybko odnajdujemy poszukiwany sklep. Zakupujemy klocki hamulcowe i ruszamy do Szczyrku.
Jakaż szczęśliwa jestem kiedy w oddali dostrzegam ścieżkę rowerową, która wyprowadza nas z miasta.
gdzieś w Bielsku © fotoaparatka

Droga do punktu docelowego niby cały czas pod górkę, ale mimo to bardzo fajnie się pedałuje. Dojeżdżamy do ronda w ...... . Po zjeździe dostrzegamy tabliczkę Szczyrk, a więc jesteśmy prawie na miejscu.
W miasteczku robimy krótki postój przy drewnianym kościele. Tam właśnie odzywają się nasze wygłodniałe żołądki.
drewniany kościół w Szczyrku © fotoaparatka

pod kościołem © fotoaparatka

Skuszeni pierwszym napisem pizza, wchodzimy do knajpki. Zamawiamy i okazuje się, że jesteśmy bardzo rozczarowani. Nie ma sosu, na cieście można zęby połamać a na dodatek w ogóle nie zaspokaja ona naszego głodu. Zdegustowani opuszczamy lokal. Jest jednak coś co przypadło mi tam do gustu :)
śniadanie na kaca © fotoaparatka

Ruszamy dalej w poszukiwaniu naszej kwater. Przejeżdżamy ze Szczyrku Dolnego w Górny, odnajdujemy interesującą nas ulicę. Bez błądzenia się jednak nie obywa. Wpuszczeniu w pole dzwonimy do właściciela i po chwili jesteśmy na miejscu.
wpuszczeni w pole © fotoaparatka

Co do Kwatery to w 100% mogę polecić. Ceny przystępne, właściciel bardzo miły i pomocny no i nie było żadnego problemu z bezpiecznym przechowaniem naszych rowerów.
Po zaaklimatyzowaniu się w pokoju, rozpakowaniu tego i owego ruszamy, tym razem już, na piesze zwiedzanie Szczyrku.
skocznie w Szczyrku © fotoaparatka

Szczyrk © fotoaparatka

Po powrocie obmyślamy rowerowe plany na jutro i kładziemy się spać :)

Dane wyjazdu:
34.50 km 0.00 km teren
02:46 h 12.47 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Istebna dzień trzeci- powroty

Sobota, 12 czerwca 2010 · dodano: 15.06.2010 | Komentarze 1

Ostatni dzień spędziliśmy na zwiedzaniu drewnianych zabytków architektonicznych w okolicach Istebnej.
Choć po wyjściu z domu wydawało nam się, że temperatura jest mniejsza niż dnia poprzedniego, okazało się jednak, skwar był chyba większy niż w piątek. Podróż zaczęliśmy od zwiedzania Kościoła filialnego p.w Św. Józefa w Mlaskawce.
Mlaskawka © fotoaparatka

Po krótkim postoju ruszamy w kierunku Stecówki i muszę przyznać, że z podjazdami szło już mi całkiem całkiem przejechałam wszystkie. Nie było chodzonego :) W Stecówce spotykamy następny zabytek z drewnianą dzwonnicą. Gdzie chwilę czasu spędzamy na studiowaniu mapy.

Kościół parafialny p.w. Matki Boskiej Fatimskiej © fotoaparatka

Niestety w samo południe nie da się zrobić ładnego zdjęcia.
rzeźba w kościele © fotoaparatka

Ze Stecówki zjeżdżamy na Zameczek, gdzie spotykamy zabytkową letnią rezydencję Prezydenta RP na terenie której jest kolejny drewniany kościółek. Chciałam zjeżdżać jeszcze w dół do jeziora Czermiańskiego lecz Krzysiu stwierdził, że później nie pojadę. Dałabym radę, ale tak przynajmniej jest okazja, żeby tam kiedyś wrócić.
Letnia rezydencja Prezydenta RP © fotoaparatka

Podjazd rzeczywiście nie był łatwy ale jakoś poszło. Do Kubalonki już na szczęście z górki. Po dojechaniu do głównej drogi zatrzymujemy się na oscypka, którym uzupełniliśmy trochę kalorii.
widokz Kubalonki © fotoaparatka

W drodze powrotnej do Istebnej zahaczyliśmy jeszcze o ostatni zabytek na naszej sobotniej trasie.
kościół © fotoaparatka

Po powrocie ze szlaku przyszedł czas na pakowanie się i ruszanie w drogę na stację kolejową do Wisły. Tam na pociąg do Katowic i tak skończyła się weekendowa podróż w Beskidy

Dane wyjazdu:
31.00 km 0.00 km teren
02:45 h 11.27 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:36.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Istebna dzień drugi

Piątek, 11 czerwca 2010 · dodano: 14.06.2010 | Komentarze 0

Przy wieczornym, czwartkowym studiowaniu mapy zostało ustalone, że następnego dnia wyruszamy do Czech.
Po śniadaniu przy temperaturze prawie 31 stopni ruszyliśmy w drogę. W Istebnej skręciliśmy na zielony szlak rowerowy, na którym podjazdy w moim przypadku były bardziej chodzone niż jeżdżone, natomiast zjazdy sprawiały, iż momentami widziałam śmierć przed oczami :D Na jednym zaliczyłam nawet przydrożne krzaki. Cóż sztuka hamowania nie została jeszcze do końca opanowana:) Po trudach i znojach dojechaliśmy do granicy z Czechami. Tam już spokojnie asfaltem dotarliśmy do Jablonkova. Pokręciliśmy się trochę po mieście, podjechaliśmy do klasztoru sióstr Elżbietanek na którego tyłach zrobiliśmy krótki postój.
Klasztor w Jablonkovie © fotoaparatka

Olza © fotoaparatka

wytchnienie © fotoaparatka

Po około półgodzinnym pobycie w cieniu, wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski po drodze zahaczając jeszcze o Bukoviec. Do Istebnej postanowiliśmy wrócić już główną drogą co również nie było prostym zadaniem podczas niesamowitego skwaru lejącego się z nieba. Wody w bidonach zabrakło, wiec zaatakowaliśmy pierwszy napotkany spożywczak i przystanek autobusowy obok niego. Każdy kawałek cieniu był ratunkiem.
Schronienie przed słońcem © fotoaparatka

W Istebnej natomiast ruszyliśmy na podbój pizzerii by uzupełnić spalone kalorie.
uzupełnienie kalorii © fotoaparatka

Po posiłku podjechaliśmy jeszcze do pobliskiego zabytku architektury drewnianej Kaplicy w Istebnej- Andziołówce, gdzie zapadała decyzja, że jutro ruszymy tym szlakiem. Krótkie zwiedzanie i ruszyliśmy w drogę powrotną.
widok © fotoaparatka

Trzeba przyznać, że pogoda dała nam niezły wycisk. Człowiek wracał nie wykończony fizycznym zmęczeniem, ale zmęczony żarem.
Wieczorem jeszcze spacer po okolicy, na szczęście już przy ludzkiej temperaturze.
Kurna Chata © fotoaparatka

istebna © fotoaparatka

Po spacerze zimne piwko i mecz w telewizji podczas którego zrozumiałam, że jednak nie wiem co to jest spalony :D I chyba nie rozumiem dalej.

Dane wyjazdu:
33.20 km 0.00 km teren
02:12 h 15.09 km/h:
Maks. pr.:55.40 km/h
Temperatura:36.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Istebna dzień pierwszy

Czwartek, 10 czerwca 2010 · dodano: 13.06.2010 | Komentarze 1

Pobudka godzina 2.45. Po szybkim śniadaniu wyjazd na dworzec do Janinowa z którego o godz. 4.00 wyruszył pociąg w kierunku Wisły. Przynajmniej miałam okazję zobaczyć wschód słońca :D
W Tarnowskich Górach, gdzie dołączył do mnie Krzysiu, przesiadka na cug do Katowic. I jak to zwykle w porannym pociągu rowery osobno i my osobno. Cóż ostatni wagon przeznaczony jest dla większego bagażu i kolejarzy jadących do pracy. Nie było dla nas miejsca.
Z Katowic już bezpośrednio do Wisły i w końcu w jednym przedziale z rowerami.
Stacja końcowa Wisła Głębce, gdzie posadziliśmy tyłki na rowery i ruszyliśmy w kierunku Istebnej. I już na samym początku wycisk. Temperatura ponad 36 stopni (według mojego licznika) i do samej Kubalonki pod górkę. Przyzwyczajona do jazdy po lekko wyżynnych terenach nie miałam pojęcia, że podjazd może tyle trwać. A dodając, że jechałam w dżinsach (nie chciało się słuchać mądrzejszych) PORAŻKA. Za to z Kubalonki już tylko z górki do samej Istebnej, gdzie przyszło nam szukać "Willi pod złotym Groniem" i znów niespodzianka, żeby się tam dostać znów trzeba dymać pod górkę. Nie dałam rady :(
Willa pod Złoty Groniem © fotoaparatka

Droga do Willi © fotoaparatka

Po szybkim prysznicu, przebraniu w rowerowe gacie, uzupełnieniu płynów i kalorii ruszyliśmy do Koniakowa. Komfort jazdy o niebo lepszy i dałam radę wszystkim podjazdom. Co prawda swoim żółwim tempem, ale się udało. Widoki niesamowite, dawały ukojenie po wysiłku.
W drodze do Koniakowa © fotoaparatka

Bo najważniejsze to zwalczać własne słabości © fotoaparatka

Kubalonka © fotoaparatka

Widok dodał mi takiej siły, że postanowiłam zjechać w dół nie przejmując się tym, że z powrotem trzeba będzie podjechać.
łąka © fotoaparatka

W drodze powrotnej zboczyliśmy jeszcze do spożywczaka, aby zrobić zapasy na wieczór, gdzie przy okazji zepsułam swój licznik. Droga powrotna, nie licząc odcinka do willi, z góry więc lajcik.
W Istebnej i okolicach spędziliśmy jeszcze dwa dni, ale o nich jutro.