Info
Ten blog rowerowy prowadzi fotoaparatka z miasteczka Kałuże / Wieluń . Mam przejechane 5730.28 kilometrów w tym 1406.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.84 km/h i się wcale nie chwalę, bo i nie ma czym :)Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Maj1 - 2
- 2013, Czerwiec1 - 4
- 2013, Maj1 - 2
- 2013, Kwiecień1 - 4
- 2012, Listopad1 - 6
- 2012, Wrzesień2 - 8
- 2012, Sierpień2 - 7
- 2012, Lipiec3 - 8
- 2012, Czerwiec6 - 13
- 2012, Maj10 - 43
- 2012, Kwiecień9 - 44
- 2012, Marzec7 - 57
- 2011, Październik2 - 12
- 2011, Wrzesień4 - 25
- 2011, Sierpień7 - 44
- 2011, Lipiec11 - 46
- 2011, Czerwiec12 - 86
- 2011, Maj11 - 99
- 2011, Kwiecień12 - 108
- 2011, Marzec14 - 116
- 2011, Luty5 - 29
- 2011, Styczeń5 - 35
- 2010, Październik2 - 10
- 2010, Wrzesień2 - 4
- 2010, Sierpień4 - 10
- 2010, Lipiec14 - 58
- 2010, Czerwiec13 - 23
- 2010, Maj13 - 3
- 2010, Kwiecień7 - 2
Dane wyjazdu:
57.45 km
5.10 km teren
03:06 h
18.53 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 629 kcal
Rower:Author
Granatowe źródła a w poszukiwaniu bankomatu rezerwat szachownica
Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 20.03.2011 | Komentarze 8
Wczorajszy dzień zakończył się kompletnym deficytem kilometrów mimo iż pogoda nie była taka zła. Dziś postanawiam nadrobić straconą sobotę, tym bardziej, iż mam okazję wybrać się na wycieczkę w towarzystwie :)Wyruszamy koło godziny 10.00 obierając sobie za pierwszy cel Granatowe Źródłowa. Chcę sprawdzić czy przy pochmurnej pogodzie faktycznie mają niebieski odcień. Ruszamy przez Kałuże Kolonie, Załęcze Wielkie, Cisową do Załęcza Małego, z którego kierujemy się zielonym szlakiem w kierunku źródeł. Na miejsce docieramy dość szybko.
Robimy chwilę przerwy, podczas której na horyzoncie pojawia się słoneczne niebo:) Kolor owych granatowych źródeł udaje nam się jednak sprawdzić jeszcze przy zachmurzonym nieboskłonie. Faktycznie stwierdzam woda ma ocień granatowy i jest krystalicznie czysta. Tylko na brzegach pełno śmieci:(
Granatowe źródła© fotoaparatka
Granatowe Źródła to krasowe pulsują źródła tarasowe, jedyne na Jurze Polskiej.Część wody bije bowiem ze skalnej szczeliny na brzegu, a część na dnie zbiornika, którym jest starorzecze.
Granatowe Źródła_źródła tarasowe© fotoaparatka
Po chwili odpoczynku ruszamy dalej w kierunku Parzymiech, robiąc przystanek przy spożywczaku w celu uzupełnienia kalorii i wody pitnej. Przy okazji wzbudzając "sensację" wśród licznie zebranych ludzi. Zastanawiam się czy oni nie mają lepszego zajęcia w niedziele niż sterczenie przed sklepem.
Ruszamy dalej w kierunku Parzymiech z nadzieją na odnalezienie tam jakiegoś bankomatu, bo kasy w portfelu starczyło na lichego wafelka. Na miejscu od człowieka spędzającego niedzielne popołudnie przy sklepie dowiadujemy się, że najbliższa "ściana płaczu" znajduje się pięć km dalej. Bez chwili wahania ruszamy wskazaną drogą mijając po drodze wieś Napoleon, w której spotykamy ładną kapliczkę.
Kapliczka w Napoleonie© fotoaparatka
W końcu wjeżdżamy do Lipi gdzie znajdować się ma owy bankomat. Po drodze mijamy tabliczkę prowadzącą do Rezerwatu Szachownica. Na horyzoncie naszym oczom ukazuje się poszukiwana przez nas maszyna. Po zaopatrzeniu w gotówkę pedałujemy w kierunku kierunkowskazu prowadzącego do rezerwatu i atakujemy pierwszy napotkany spożywczak.
Wjazd do rezerwatu wiąże się z opuszczeniem asfaltu i ruszeniem w podmokły błotnisty teren. Dość szybko trafiamy na miejsce, odnajdując w końcu jakieś oznakowanie pieszego szlaku, ale to zawsze coś. Robimy chwilę postoju.
Rezerwat Szachownica położony jest na Krzeminnej Górze. Jest to jeden z najdłuższych systemów jaskiniowych na Wyżynie Krakowsko-Wieluńskiej. Jest drugim pod względem liczebności zimowiskiem nietoperzy w Polsce. Ja gacków jednak nie widziałam, kierując się ostrzeżeniami napotkanymi po drodze wolałam nie wchodzić za daleko w głąb jaskini.
jaskinia szachownica© fotoaparatka
rezerwat szachownica© fotoaparatka
Z rezerwatu ruszamy już w drogę powrotną w Napoleonie napotykając rowerzystkę w kasku :) Z Parzymiech przez Kleśniska docieramy do Jaworzna, gdzie jeszcze krótka sesja zabytkowego drewnianego kościoła Św. Trójcy zbudowanego w XVI w.
Kościół Św. Trójcy w Jaworznie k/Welunia© fotoaparatka
Z Jaworzna przez Mostki, Słowików docieramy do Stacji Janinów a stąd już bezpośrednio do domu.
Dane wyjazdu:
27.07 km
11.20 km teren
01:31 h
17.85 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 303 kcal
Rower:Author
Jarzębie i Wronia Woda
Niedziela, 13 marca 2011 · dodano: 13.03.2011 | Komentarze 9
Pogoda dziś identyczna jak wczoraj. Grzechem było by nie wyskoczyć gdzieś na chwilkę popedałować. Wczoraj planowałam zdobywanie kolejnych kościółków ale dziś stwierdzam, że niedziela to nie najlepszy dzień do takich "kościelnych" wojaży. Wybór padł więc na Wronią Wodę.Pakuje manatki do plecaka, uzupełniam wodę w bidonie i ruszam przez Kałuże Kolonię do mostu na Warcie w Załęczu Wielkim, gdzie chwilę przystaje aby uzupełnić płyny.
Most w Załęczu Wielkim© fotoaparatka
Ruszam dalej już terenem w kierunku Bukowców. Do wioski teren okazuje się bardzo przyjazny, jednak dalsza część trasy nie zapowiada się już tak różowo. Błoto, błoto i jeszcze raz błoto, a ja przecież wczoraj umyłam rower. Chwila zastanowienia i ruszam zaliczać kolejne kałuże. Po drodze mijam rowerzystę i od razu robi mi się lżej pod kołami:) Docieram w końcu do głównego punktu mojej wycieczki Wroniej wody. Jest to jezioro zakolowe powstałe przez odcięcie rzecznego meandra Warty.
wronia woda© fotoaparatka
Chwilka postoju w której postanawiam odwiedzić jeszcze jedno do niedawna zupełnie mi nieznane miejsce. Zabieram więc rower i ruszam moim ukochanym terenem, kierując się w stronę Bobrownik. W pewnym momencie zbaczam z owej drogi w przepiękny wąwóz, który prowadzi mnie do opustoszałej wsi Jarzębie, o ile można to miejsce jeszcze tak nazwać. Wieś niegdyś liczyła 10 domostw w 1958 roku mieszkańcy zostali wysiedleni pod pretekstem powstania parku krajobrazowego. I faktycznie park powstał a po zabudowaniach zostały dziś tylko piwnice i przydrożna kapliczka.
Wąwóz prowdzący do opustoszałej wsi© fotoaparatka
Kapliczka w Jarzębiach© fotoaparatka
Warta przy wsi Jarzębie© fotoaparatka
Chwilę jeszcze przechadzam się brzegami Warty z aparatem i wracam do roweru. W drodze powrotnej przez wąwóz towarzyszą mi trzy żółte motyle. Nagle robi się wiosennie i w duszy weselej. Podczas powrotu do domu robię jeszcze jeden przystanek na moście, skąd już zmagając się z wiatrem wiejącym prosto w twarz docieram na obiad.
warta w załęczu wielkim© fotoaparatka
Kategoria sam na sam, Załęczański Park Krajobrazowy
Dane wyjazdu:
37.02 km
0.40 km teren
01:55 h
19.31 km/h:
Maks. pr.:44.60 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 423 kcal
Rower:Author
Kolejny kościółek
Sobota, 12 marca 2011 · dodano: 12.03.2011 | Komentarze 8
I wreszcie nadszedł weekend, piękny, słoneczny, cieplutki i wymarzony do pedałowania. Wyruszam więc w drogę poprzedzając wyjazd gruntownym myciem mojego rumaka.Lśniącym rowerkiem przez Kałuże Kolonię docieram do Kępowizny, gdzie zbaczam z wyznaczonej trasy, aby sprawdzić jak tak piękna pogoda wpływa na frekwencje wędkarzy przy brzegach Warty. Jak się okazuje pogoda wymarzona również na wędkowanie. Po krótkiej przechadzce brzegami rzeki ruszam dalej żółtym szklakiem w kierunku Bieńca. Wiaterek sprzyja także jedzie się wyśmienicie.
Przejeżdżam przez wieś spotykając się tu i tam z dziwnymi spojrzeniami przechodniów. Założyłam kask, tak więc widzieli kosmitę:) Pedałuję sobie dalej raz pod górkę, raz z górki docierając do Pątnowa gdzie przystaję na chwilę przy źródle Św. Rocha z nadzieją na uzupełnienie wody w bidonie. Niestety rezygnuję z pomysłu z powodu dziwnego osadu unoszącego się na jej powierzchni.
Żródło Św. Rocha© fotoaparatka
Kawałek dalej przystaje przy kościele, gdzie moją uwagę przykuwa przydrożna kapliczka ale i nie tylko. Obserwując teren przy kościele mój wzrok przykuwają zwierzęta, które już coraz rzadziej można zobaczyć na wsi. Wyjścia nie mam, trzeba zwiedzić tyły kościoła:)
kościół pod wezwaniem Św. Jana Ewangelisty_Pątnów© fotoaparatka
kapliczka© fotoaparatka
owieczki© fotoaparatka
Po krótkim przebywaniu w miłym owczym towarzystwie, ruszam dalej do głównego celu mojej dzisiejszej wycieczki. Zabytkowego(przynajmniej moim zdaniem) budynku. Nie wiem czy dworku czy jakiejś innej posiadłości, ponieważ nie znalazłam nigdzie informacji na jego temat. Tutaj już wiatr powoli zaczyna dawać o sobie znać. Do celu docieram jednak szybko. Na miejscu okazuje się, że na schodach Romeo z Julią romansują sobie w najlepsze. Nie chcąc im przeszkadzać, obchodzę tyły budynku, które niespecjalnie nadają się do fotografowania i ruszam dalej. Będzie okazja żeby tu wrócić.
Aby nie wracać tą samą trasą, skręcam w pierwszą lepszą boczną drogę mając nadzieję, że doprowadzi mnie ona do Łaszewa.
widok_bieniec© fotoaparatka
Tutaj znów z górki i pod górkę, a na dodatek z niespecjalnie przyjaznym wiatrem. Droga doprowadza mnie do Bieńca, a ponieważ to rzut kamieniem od Łaszewa ruszam zdobywać kolejny drewniany kościółek.
kościół Św. Jana Chrzciciela_ Łaszew© fotoaparatka
Na miejscu okazuje się, że szczęście mi dopisuje gdyż wnętrze dostępne jest zwiedzającym. To pierwszy z kościółków w stylu wieluńskim do którego udało mi się wejść.
Świątynia zachwyca swym wnętrzem. Piękny strop z renesansową polichromią z połowy XVI wieku, gotycka Pieta z XV stulecia, zabytkowa chrzcielnica a na dodatek ten zapach drewnianego wnętrza,wrażenie nie do opisania.
Pieta z XV wieku_Łaszew© fotoaparatka
Droga powrotna przez Łaszew, jednak w Bieńcu Małym skręcam na żółty szlak i przez Wąwóz Królowej Bony docieram do Bieńca, skąd już bez postojów wracam do domu.
Kategoria sam na sam
Dane wyjazdu:
14.14 km
2.10 km teren
00:50 h
16.97 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 156 kcal
Rower:Author
gdzie się podział śpioch?
Środa, 9 marca 2011 · dodano: 09.03.2011 | Komentarze 9
Od kilku dni zastanawiam się, gdzie się podział mój śpioch. Wstaje bladym świtem bez budzika, a to jest sytuacja w moim przypadku nienormalna. Dziś było podobnie, mimo, że do pracy na południe ja przed 7 zjawiłam się w kuchni, prawie gotowa do rowerowania, na co moja mama rzekła: "a ty co, gdzie cię znowu niesie?".Po lekkim śniadanku ruszyłam zdobywać założone dzisiaj cele. Pierwszym z nich był Krzyż Milenijny. Przez Kałuże Kolonię dotarłam więc do Dzietrznik, gdzie rozpoczęły się poszukiwania polnej drogi prowadzącej na wzgórze. Po skręcie w boczną ścieżkę i przejeździe przez strugę moim oczom ukazał się wreszcie poszukiwany obiekt. Jeszcze krótki podjazd i znalazłam się na miejscu.
struga_dzietrzniki© fotoaparatka
krzyz milenijny© fotoaparatka
Chwila postoju, którego mój organizm już ewidentnie się domagał, zregenerowała siły na dalszą jazdę. Cóż wczorajszy dzień kobiet ostro dał mi się we znaki :) Widok ze wzgórza niesamowity, warto było się się trochę pomęczyć.
widok© fotoaparatka
Powrót do do domu przez Dolinę Objawienia. Tym razem wybrałam żółty szlak rowerowy, na który o mały włos nie zderzyłam się z sarną. Tak blisko jeszcze nigdy tego zwierza nie byłam:) Kawałek dalej moim oczom ukazał się gruby łańcuch zagradzający szlak oraz tabliczka "Teren prywatny". Dało się jednak łańcuch ominąć i po kilku minutach byłam już w Objawieniu.
Objawianie© fotoaparatka
Objawienie żródło© fotoaparatka
Do domu wracałam z wiatrem wiejącym w twarz, który specjalnie nie uprzyjemniał jazdy:) Mimo wszystko pogoda dziś wspaniała i aż żal, że popołudnie trzeba będzie spędzić w pracy.
Kategoria sam na sam
Dane wyjazdu:
22.32 km
3.50 km teren
01:19 h
16.95 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 251 kcal
Rower:Author
z wiatrem i pod wiatr
Sobota, 5 marca 2011 · dodano: 05.03.2011 | Komentarze 10
Piękna słoneczna sobota. Grzechem było by siedzieć w taką pogodę w domu. Po wczorajszej błotnej przygodzie dziś decyduję się na asfalt i miejsca, w które jeszcze nigdy nie zaglądałam.Po wyjściu na dwór okazuje się, że oprócz słońca jest jeszcze wiatr ale co tam. Ruszam przez Kałuże Kolonie do "przemieści" Załęcza Wielkiego dokąd jedzie się wyśmienicie. Wiatr w plecy sprawia, iż osiągam prędkości dla mnie nienaturalne. Nie trwa to jednak długo.
przydrożny krzyż© fotoaparatka
warta© fotoaparatka
Po skręcie z tzw. "załęckiej drogi" w boczny asfalt wiodący na Kluski robi się mniej przyjemnie. Wiatr już nie pomaga a wręcz przeciwnie, rozpoczyna się walka z nim. W Kluskach robie przystanek na uwiecznienie widoku jaki roztacza się z góry. Uwielbiam to miejsce. Przy słonecznej, przejrzystej pogodzie można zobaczyć niezwykłą panoramę odległych wiosek.
Kluski_widok© fotoaparatka
Po chwili spędzonej z aparatem w ręku ruszam dalej w nieznany mi jak dotąd żółty rowerowy szlak. Mijam Kluski i po kilku minutach zmagania z wiatrem docieram do Grabowej, gdzie robię kolejny postój przy przydrożnej kapliczce.
kapliczka© fotoaparatka
Ruszam dalej na walkę z wiatrem, który teraz ewidentnie wieje w twarz. Kolejnym obranym punktem jest Słowików. Niestety kończy się asfalt i zaczynają polne drogi, mnóstwo polnych dróg i nagle nie wiem gdzie mam jechać. Zdaję się na kobiecą intuicję, której na początku nie słucham. Kluczę w tych polnych zakamarkach między jednym zabudowaniem a drugim nie znajdując wyjazdu z wioski. A moja babcia twierdzi, że Kałuże to zadupie. Koniec końców wracam do miejsca gdzie po raz pierwszy odezwała się intuicja na którą już od tego momentu całkowicie się zdaję. Udaje się, po trudach jazdy w podmokłym terenie w końcu trafiam na asfalt. Szczęśliwa.
Na asfalcie znów toczę walkę z wiatrem, który jakby przybrała na sile. W końcu jednak dojeżdżam do stacji Janinów i mogę zrobić sobie chwilę przerwy. Tym bardziej, iż okazuje się, że można podejść do miejsc wiosną, latem i jesienią niedostępnych. Zwiedzam więc opustoszałe kolejowe zabudowania oraz wapiennik, znajdujący się nieopodal stacji.
stacja Janinów© fotoaparatka
wapiennik_młyny© fotoaparatka
Z młynów wracam już prosto do domu, krajówką nr 43, której nienawidzę.
Kategoria sam na sam
Dane wyjazdu:
24.38 km
10.20 km teren
01:21 h
18.06 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 266 kcal
Rower:Author
błotnistym szlakiem drewnianej architektury
Piątek, 4 marca 2011 · dodano: 04.03.2011 | Komentarze 8
Kolejny słoneczny dzień, a ponieważ dziś kończyłam pracę wcześniej, tak wiec po głowie chodziło pytanie, jaką trasę wybrać na rowerową wycieczkę. Wybór padł na drewniane kościółki i wszystko inne co po drodze.Po powrocie do domu szybkie pakowanie plecaka i ruszam w drogę. Przez Budziaki docieram do końcówki Dzietrznik, gdzie przystaję na chwilę przy leśnej kapliczce.
kapliczka© fotoaparatka
Z Dzietrznik ruszam do Grębienia gdzie czeka na mnie pierwszy drewniany kościółek i tu zaczynają się schody. Wybrałam boczną polną drogę i jak się okazało nie był to do końca przemyślany wybór. Doga w wielu miejscach kompletnie nieprzejezdna, większą część tasy prowadziłam rower. Każda próba jazdy kończyła się pedałowaniem w miejscu. Jak by tego było mało gdzieś na wertepach zgubiłam licznik, wiec musiałam się wrócić. Na szczęście zguba się znalazła.
polna dróżka© fotoaparatka
błotko© fotoaparatka
Po dotarciu do Kościółka Filialnego w Grębieniu, patykiem doprowadzałam rower do stanu użyteczności. Jeszcze tyle błota w swojej karierze na sobie nie miał. Po drobnej toalecie, wyjęłam aparat z plecaka i ruszyłam zwiedzać zabytek.
Modrzewiowy Kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy w Grębieniu powstały ok. 1500 roku jest jednym z najcenniejszych zabytków drewnianej architektury sakralnej i jednym z najpiękniejszych kościołów w stylu wieluńskim jaki znajduje się na terenie powiatu.
Kościólek Świętej Trójcy_Grębień© fotoaparatka
Ruszam dalej po drodze napotykając burka, który nie był przyjacielsko do mnie nastawiony. Szczerząc kły odprowadził mnie do drogi w kierunku Kocilewa, nie robiąc sobie nic z nawoływań właściciela. Ruszam dalej tym razem już asfaltem, rozrzucając błoto z opon we wszystkie strony. Po dojechaniu do drogi krajowej nr 45,skręcam w szutrową drogę i ruszam na podbój drewnianego wiatraka. Na szczęście tu błota już zdecydowanie mniej.
Wybudowany w 1914 roku przez rodzinę Kowalskich, pracował jako młyn wietrzny do 1960 roku.
Wiatrak_Kocilew© fotoaparatka
Po krótkim postoju przy młynie ruszam dalej do Ożarowa, gdzie na chwilkę zahaczam o drewniany dworek, ale ponieważ słońce nie ułożyło się przyjaźnie to i zdjęć nie mam. Po wyjeździe na asfalt kieruję się już prosto do Wierzbia gdzie czaka na mnie kolejna sakralna, drewniana budowla.
Drewniany, modrzewiowy kościółek w stylu wieluńskim pod wezwaniem Św. Leonarda z XVI w., przebudowany XVIII w. a odrestaurowany koniec XIX w.
Kościół Św. Leonara_Wierzbie© fotoaparatka
Spod kościółka pedałuję w kierunku domu po drodze napotykając samotnego kolarza. Przez Marki leśnymi drogami, już bez niespodzianek, docieram do Kałuż.
Kategoria sam na sam, Szlakiem drewnianej architektury
Dane wyjazdu:
17.82 km
4.20 km teren
01:05 h
16.45 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 192 kcal
Rower:Author
Kto rano wstaje ten pija u źródła królowej :)
Środa, 2 marca 2011 · dodano: 02.03.2011 | Komentarze 9
Pobudka dzisiaj niezwykle wczesna jak na mojego śpiocha. Za oknem troszku mroźno ale bardzo słonecznie, nie sposób takiej pogody nie wykorzystać. Po śniadanku szybko wskakuje na rower i ruszam w najbliższy mi świat :) Przez leśne ścieżyny przemykam koło trzeciego stawu i dojeżdżam do Pomnika powstańców, gdzie krótka przerwa na kilka fotek po czym ruszam dalej.pomnik© fotoaparatka
Przejazdem przez Objawienie docieram do drogi prowadzącej na Kępowiznę, po zjeździe z której przystaje na chwilę przy drewnianym młynie. Niby teren prywatny ale dziś dostępny dla mnie, tak więc mogłam dotrzeć aparatem z każdej strony zabytku. Po powrocie do mojego dwukołowego pojazdu okazało się, że zapodziałam gdzieś plecak. Na szczęście znalazłam go w niedalekich krzaczorach :)
młyn wodny© fotoaparatka
Ruszam dalej do Wąwozu Królowej Bony po drodze ścigając się z ujadającym burkiem. Do wąwozu docieram dość szybko. Zjazd z asfaltu w polną drogę ukazuje zalety mroźnej pogody, która sprawiła, że droga jest w końcu przejezdna.
żołty szlak© fotoaparatka
Pozostawiając rower przy przydrożnej kapliczce już na piechotę idę zwiedzać opustoszałe zabudowania oraz brzegi Warty docierając w końcu do Źródła Królowej Bony. Nabieram wody do butelki. Wody, która okazała się dość ciepła i ruszam w kierunku roweru żałując, że nie mogę w tutaj zostać dłużej. Jeszcze chwilę spędzam spacerując przy brzegu rzeki i postanawiając odwiedzić to miejsce na kiedy czas pozwoli mi spędzenie tam dłuższej chwili.
prom Bieniec© fotoaparatka
chatka© fotoaparatka
warta© fotoaparatka
Żródełko Królowej Bony© fotoaparatka
Wsiadam na rower i już bez przystanku pedałuję w kierunku Kałuż. W drodze powrotnej temperatura już bardzo przyjemna, a i słoneczko cieplutko grzeje, aż żal się robi, że popołudniu trzeba pomaszerować do pracy .
Kategoria sam na sam, Załęczański Park Krajobrazowy
Dane wyjazdu:
20.09 km
17.00 km teren
01:14 h
16.29 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 216 kcal
Rower:Author
Wbrew innym
Niedziela, 27 lutego 2011 · dodano: 27.02.2011 | Komentarze 7
Po wczorajszym wykładzie na temat mojej nieodpowiedzialności dotyczącej zimowej jazdy na rowerze myślałam, że w lutym już nie popedałuje, ale jak tu siedzieć w domu kiedy na zewnątrz znów dodatnie temperatury. Słońce pięknie zagląda za szyby. Po sprawdzeniu pogody potajemnie przebrałam się w rowerowe i nie całkiem niezauważona wymknęłam się z domu.Pedałowało się dzisiaj niezwykle przyjemnie, słoneczko, błękitne niebo, wiatr znikomy no i ta temperatura. Kompletnie bez celu, jechałam tam gdzie poniosła mnie kierownica i pedały. Zatrzymując się raz tu, raz tam.
paśnik© fotoaparatka
las© fotoaparatka
Dłuższą przerwę robiąc sobie przy gajówce, której ostatnio nie miałam okazji się dokładnie przyjrzeć z powodu deszczowej aury. Dzisiaj mogłam bez ograniczeń zwiedzić wszystko. Piękne drewniane zabudowania, muszę tam wrócić kiedy wiosna rozpanoszy się na dobre.
leśniczówka© fotoaparatka
leśniczówka_podwórko© fotoaparatka
Spod leśniczówki krótki wyjazd na asfalt, który zaprowadził mnie pod Wierzbie, skąd można było rozkoszować się widokiem powoli znikającej zimy. Stając tak z aparatem w ręku, czując na twarzy ciepłe słoneczne promienie po raz pierwszy w tym roku poczułam zbliżającą się wiosnę.
widok© fotoaparatka
Rozochocona wiosennym doznaniem popedałowałam asfaltem w kierunku Marek. Trzeba przyznać, że asfalt w niektórych momentach nie odczuł jeszcze wiosennego słoneczka, bo lodu na nim co niemiara. Slalomem jednak dało się niebezpieczne odcinki ominąć.a nawet spotkać pasącą się w rowie sarenkę.
sarna© fotoaparatka
W Markach poczułam, że żołądek przypomniał sobie o obiedzie więc nie pozostało mi nic innego jak pognać do domu na schabowego :)
Kategoria sam na sam
Dane wyjazdu:
10.17 km
10.17 km teren
00:38 h
16.06 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:-9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author
mroźny poranek
Niedziela, 20 lutego 2011 · dodano: 20.02.2011 | Komentarze 6
Dzisiejszy poranek nie nastawiał optymistycznie do jazdy. Pogoda niby słoneczna ale termometr wskazywał prawie -11 stopni. Pomyślałam za zimno na rower, więc dziś odpuszczam, ale myśl ta nie trwała długo. Ciężko było usiedzieć w domu, więc wyniosłam rower i w drogę na Budziaki.Przez pierwsze dwa kilometry jechało się tyle nie przyjemnie, że pomyślałam o powrocie do domu. Krótki przystanek i kilka minut spędzonych na usilnych próbach sfotografowania leśnego strumyka, nastawił mnie jednak ochoczo do dalszą jazdy. A gdy zobaczyłam jeszcze bardziej rozsłoneczniony nieboskłon ruszyłam dalej z mocnym postanowieniem dotarcia do wyznaczonego wcześniej celu, krótki przystanek robiąc sobie jeszcze przy paśniku.
strumyk© fotoaparatka
paśnik© fotoaparatka
Po dotarciu do Budziaków postanowiłam bliżej przyjrzeć się opuszczonej drewnianej chatce. I tu odnalazłam plus zimowej aury, ponieważ w inną porę roku bliższe podejście do niej było niemożliwe z racji wszędobylskich krzaków. Zimą odbyło się to bezproblemowo. Pokręciłam się trochę po obejściu i ruszyłam w stroną gajówki a z niej już prosto do domu.
chatka© fotoaparatka
zima© fotoaparatka
las© fotoaparatka
W domu mama powitała mnie słowami: "Dziewczyno czy ty normalna jesteś... w taki mróz na rower" ! No cóż, nie wszyscy muszą być normalni :D
Kategoria sam na sam
Dane wyjazdu:
24.30 km
2.10 km teren
01:30 h
16.20 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:-3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 265 kcal
Rower:Author
podróż z czerwonym nosem
Wtorek, 15 lutego 2011 · dodano: 15.02.2011 | Komentarze 7
Nieplanowany urlop, jakim przyszło mi się dzisiaj cieszyć nie pozostawił mi wyboru na rower trzeba iść. Za oknem słoneczna pogoda z przeogromnym błękitem nieba napawała optymizmem i nieodpartą ochota na pedałowanie. Po drugiej stronie okna okazało się, że oprócz pięknej pogody jest również niekoniecznie przyjemny mrozik. Pomyślałam jednak, że najwyżej wrócę z dzisiejszej wycieczki z czerwonym nosem. Jeszcze chwila na spakowanie mojego niezbędnika oraz przebranie się w rowerowe tak aby jak najmniej odczuć temperaturę i w drogę.Już na samym początku okazało się, że to nie mróz będzie wrogiem numer jeden a mroźny wiatr, który dotkliwie dawał się we znaki. Przez chwilę przez głowę przepłynęła mi myśl, żeby zawrócić ale na szczęście szybko zniknęła. I zmagając się z dość silnymi podmuchami powietrza dotarłam do mostu w Załęczu Wielkim.
most_Załęcze Wielkie© fotoaparatka
Tam musiałam zrobić chwilkę przerwy aby rozgrzać zmarznięte stopy, gdy tylko nabrały przyjemnej temperatury ruszyłam w kierunku Ośrodka harcerskiego "Nadwarciański Gród". Droga do ośrodka bardzo przyjemna z racji tego, iż z wiatrem w plecy a i widoki wspaniałe.
Droga do ZHP© fotoaparatka
Warta© fotoaparatka
Do "Nadwarciańskiego Grodu" dotarłam bardzo szybko. Na miejscu nie pozostało mi nic innego jak wyciągać aparat i pstrykać, tym bardziej, iż nikt nie kręcił się po terenie. Lód który ostał się jeszcze przy brzegach i na wystających ponad taflę wody gałęziach przepiękny.
rzeka© fotoaparatka
Lód brzegowy© fotoaparatka
młyn© fotoaparatka
Droga powrotna z Ośrodka nie była już tak przyjemna, ale nawet nie specjalnie dała mi się we znaki i gdyby nie zmarznięte palce tym razem u rąk byłby ok. Chwila potrzymania rąk w kieszeni kurtki sprowadziła moje dłonie do normalnego stanu i mogłam popedałować dalej w kierunku Bukoców. Do wioski jednak nie dotarłam bo niezwykle przyciągająca moc miały dla mnie boczne drogi prowadzące na wzniesienia. Po kilku nieudanych próbach, dotarłam wreszcie do miejsca, z którego roztaczał się widok na dolinę Warty.
widok© fotoaparatka
Z tego miejsca postanowiłam zakończyć dzisiejszą wycieczkę i skierować się w stronę domu. Droga powrotna bardzo przyjemna bo z wiatrem, nawet pomyślałam jeszcze aby gdzieś zboczyć i dłużej wracać, ale moje dłonie nie pozwoliły mi na to.
Taki rowerowy urlop uwielbiam!!!!
Kategoria sam na sam, Załęczański Park Krajobrazowy