Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi fotoaparatka z miasteczka Kałuże / Wieluń . Mam przejechane 5730.28 kilometrów w tym 1406.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.84 km/h i się wcale nie chwalę, bo i nie ma czym :)
Więcej o mnie. GG: 7918088

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy fotoaparatka.bikestats.pl
[url=http://zaliczgmine.pl/users/view/332][img]http://zaliczgmine.pl/img/buttons/button-332-black.png[/img][/url]


Darmowe fotoblogi
Dane wyjazdu:
16.11 km 6.35 km teren
00:48 h 20.14 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Spacerkiem po pracy w męskim towarzystwie

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 3

Po pracy chciałam choć na chwilę wyskoczyć na rower. Rower, który ostatnimi czasy mógł czuć się zaniedbany. Dzwonię więc do Krzyska i umawiamy się na wieczorne pedałowanie do Załęcza. Pod koniec pracy dostaję jednak wiadomość, że ma nam towarzyszyć ktoś jeszcze. Z racji, iż towarzysz jest mocno niepełnoletni musimy zmienić trasę na mniej ruchliwą. Wybieramy Marki i Mileniówkę.
Miłosz dzielnie radzi sobie z terenem i nawet górka mu nie straszna. Po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. Stawiamy rowery i idziemy zamówić coś do picia. Widać, że chłopaczkowi miejsce przypadło do gustu, bo ma ochotę wrócić tu w najbliższym czasie.
Po półgodzinnej przerwie ruszamy w stronę Odcinka. Z marek przez Lachowskie docieramy do Dalachowa, gdzie skręcamy na Odcinek. Odstawiam chłopaków do babci a ja już krajówką wracam do domu.
Kategoria W towarzystwie


Dane wyjazdu:
6.65 km 4.36 km teren
00:21 h 19.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Kawa i ciasto jagodowe

Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 17.07.2011 | Komentarze 3

Niedziela od rana zapowiada się na wyjątkowo upalną... Nie ma co w taki skwar siedzieć w domu, szukam więc chętnego do wypadu nad wodę. Na szczęście nie muszę szukać długo. Rowery zostają w cienistych piwnicach a my autkiem dostajemy się na Stare Olesno, gdzie bardo przyjemnie upływa nam czas.
Po powrocie zaprzęgamy rowery i korzystając z zaproszenia na kawę pedałujemy z Krzyskiem na Odcinek. Nie jest to długa trasa, ale liczy się chwila spędzona na dwukołowcu. Kawa i pyszne jagodowe ciasto zatrzymuje tam nas do późnego wieczora. Do domu wracamy o zmroku przy bardzo przyjemnej temperaturze. Zapomniałam już jak fajnie pedałuje się w nocy.
Kategoria W towarzystwie


Dane wyjazdu:
23.13 km 23.13 km teren
01:25 h 16.33 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

..bo te kamienie są takie piękne

Sobota, 16 lipca 2011 · dodano: 17.07.2011 | Komentarze 2

Dopadła mnie w końcu pracująca sobota. Sobota w trakcie, której miałam zagonić rower do roboty ale... Po przebudzeniu, zerkam za okno a tam ciemne chmury... obracam się na drugi bok i śpię dalej, a do pracy dostając się czerwonym chrząszczem.
Kiedy ja ciężko pracuje pochmurne niebo ustępuje miejsca słonecznej pogodzie, a we mnie wzbiera wściekłość. Mogłam jednak pedałować.
Wracam do domu, w którym czekają na mnie codzienne obowiązki i już wiem, że dziś wiele sobie nie pojeżdżę.
Koło godziny 17 na podwórku pojawia się córka kuzynki, której kiedyś obiecałam wycieczkę rowerową. Nie pozostaje nic innego jak obietnicy dotrzymać.
Wybieramy trasę w terenie, gdyż Liwi na asfalt namówić się da. Ruszamy przez żużlówkę.
Przy pierwszym podjeździe pod nico większą górkę, pojawiają się problemy ale moja towarzyszka radzi sobie podprowadzając rower. Przy następnej górce historia się powtarza, z tą różnicą, że tym razem zaliczony najpierw zostaje rów.
Skręcamy w las do drogi na żwirowisko i tu znów więcej chodzenia niż jeżdżenia. Jednak w tym momencie mnie raczej nie dziwi, bo będąc dzieckiem zawsze w tym miejscu robiłam to samo. Kończy się podjazd wsiadamy na rowery i po chwili jesteśmy już przy żwirowisku. Widać Liwi podoba się miejsce, choć bardziej interesują ją kamienie jakie znajduje pod nogami.
Wizyta w żwirowisku kończy się na tym, że kieszonki w koszulce mam wypchane "ciekawymi" okazami większych i mniejszych kamyczków.
Ruszamy dalej. Przez Budziaki docieramy praktycznie do samego Wierzbia, gdzie naglę słyszę zdanie "ja chce już wracać". Nie pozostaje więc nic innego jak tylko zawrócić. Do domu docieramy już bez żadnych problemów, po drodze spotykając Krzyśka.
Po odstawianiu siostrzenicy do babci, czuję niedosyt, więc stwierdzamy z Krzysiem, że jeszcze na chwilę gdzieś popedałujemy. Wybór pada na ranczo Mileniówka w Markach. Nigdy tam nie byliśmy, a że oboje mamy ochotę na piwo toteż nie ma lepszego miejsca. Bardzo mile spędzamy tam czas... ale co dobre szybko się kończy, więc i czas nas w końcu wygnał do domu.

Muszę przyznać, że jak na dziewczynkę. która w ubiegłym roku nauczyła się jeździć na rowerze,to Liwia i tak bardzo dobrze sobie radzi. A dla słów "Ciociu wiesz lubię cię" warto czasem wybrać się na tak krótką i powolną wycieczkę:)
Kategoria W towarzystwie


Dane wyjazdu:
52.67 km 0.00 km teren
02:27 h 21.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 633 kcal
Rower:Author

do i z pracy po mojemu

Środa, 13 lipca 2011 · dodano: 14.07.2011 | Komentarze 3

Dawno mnie już nie było rowerem w pracy a, że ostatnimi czasy nogi same się rwą do pedałowania postanawiam wykorzystać fakt, iż kończę pracę wcześniej.
Wstaję więc skoro świt i bez żadnego problemu zwlekam się z łóżka. Tylko rower mnie prowokuje do takich porannych pobudek:) Wrzucam coś na ząb i chwilę później pedałuję już w stronę Wielunia, tradycyjnie krajówką. Pogoda idealna, więc jedzie mi się wyśmienicie, jedyny przystanek robię sobie przy pierwszych oznakach żniw.
zaczynają się żniwa © fotoaparatka

W Wieluniu zjawiam się po 44 minutach pedałowania, przebieram się w cywilne ubranie i ruszam stawiać czoło codziennej rzeczywistości. Nie jest to jednak łatwa rzeczywistość. Człowiek nie zdąży odłożyć słuchawki telefonu a ta znów dzwoni.... jak nie jeden to drugi, ani chwili spokoju. Wielka więc jest moja radość kiedy mogę wreszcie uciec od tego wszystkiego.
Wskakuje na rower i od razu świat staję się piękniejszy.
Trasa powrotna, do której wyboru przyczyniło się nasze lokalne radio, wiedzie mnie przez nieznane mi dotąd ulice Wielunia, Widoradz, Olewin, za którym poszukuje stanowiska dokumentacyjneg. Szybko odnajduje poszukiwane miejsca, znajduje się ono bowiem na wzniesieniu, które kusi mnie swym podjazdem. Nie na darmo męczę się z polną drogą, gdyż widok jaki ukazuje się na jego szczycie jest niesamowity. Obok znajduje się ów punkt, jednak obchodząc go z kilku stron nie odnajduję wejścia, które mogło by mnie zaprowadzić do piaskowców. Postanawiam jednak skorzystać z krzaków i przebrać się w lżejsze ubrania, gdyż skwar leje się z nieba a ze mnie pot :)
punkt widokowy Olewin © fotoaparatka

Jeszcze szybkie zerknięcie w mapę i ruszam dalej w kierunku Wierzchlasa. Do wioski wjeżdżam od nieznanej mi dotąd strony , gdzie w końcu mam okazję zobaczyć pomnik, postawiony ku pamięci poległych mieszkańców w czasie II Wojny Światowej.
pomnik_Wierzchlas © fotoaparatka

Tu powoli zaczyna się psuć pogoda. Słoneczne niebo ustępuję coraz wiekszym połaciom chmur, które nie rokują zbyt optymistycznie. Z Wierzchlasa kieruje się na Przycłapy, skąd dalej do Mierzyc.
W lesie odkrywam początek szlaku dydaktycznego, którego ostatnio odnalazłam końcówkę. Po zerknięciu na znajdującą się tam mapkę, stwierdzam, że jest jeszcze kilka punktów do odkrycia.
początek szlaku dydaktycznego © fotoaparatka

Siadam na chwilkę na ławce gdzie zaczynam mieć dylemat, którędy dalej. Kusi mnie droga przy kurhanach, ale to co dzieje się nad moją głową i wiatr, który przybiera na sile podpowiada skrócenie trasy. Rozum bierze górę nad chęciami i w Mierzycach skręcam na Łaszew. Niby z górki ale wiatr tak niesamowicie utrudnia jazdę, iż w pewnym momencie mi się odechciewa.
Przełamuję jednak niechęć, podjeżdżam do Łaszewa a tam już jakoś lżej. Przez wioskę, mimo wiatru udaje mi się szybko przemknąć i dalej żółtym szlakiem docieram do Bieńca Małego, skąd na moje ulubione skrzyżowanie, gdzie skręcam na Bieniec.
Droga do skrzyżowania © fotoaparatka

Z Bieńca kieruję się wśród pól kukurydzy na Kępowiznę, przed którą na chwilę przystaję, by odwiedzić pewne miejsce, przy okazji spotykam dwie bardzo gadatliwe krowy :)
gadatliwe krowy © fotoaparatka

dopływik Warty :) © fotoaparatka

Wśród szumu strumyka wysłuchuje narzekań bydła i wsiadam na rower. Teraz już bezpośrednio kieruję się do domu.
Cel wycieczki zostaje osiągnięty, na moim tegorocznym liczniku wybija 2000 i z tego należy się cieszyć. Żałuję jedynie, że wcześniej nie wysłuchałam audycji radiowej, bo jak się okazuje w Widoradzu ominęło mnie grodzisko....ale ja tam jeszcze wrócę.

Dane wyjazdu:
31.38 km 15.61 km teren
01:34 h 20.03 km/h:
Maks. pr.:39.90 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 378 kcal
Rower:Author

A jednak czasem mam trochę szczęścia

Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 10.07.2011 | Komentarze 8

Ranek zapowiadał nie do końca oczekiwaną przeze mnie pogodę. Po otwarciu oczu za oknem zobaczyłam szare, deszczowe niebo, a w oddali słychać było coraz głośniejsze pomruki nadchodzącej burzy. Chwilę później już lało i grzmiało na całego. Pomyślałam gromy z nieba się skończą i się rozpogodzi. Koło godziny 12 straciłam jednak nadzieją, że dziś uda się wyjść na rower. Oglądając film, co rusz jednak zerkałam za okno.
Po obiedzie zrobiło się na tyle nudno, że postanowiłam mimo dziwnej aury wyskoczyć na chwilę z domu. Nie zabieram aparatu, bo jednak trochę się o niego boję. Nie chcę również oddalać się za nadto, toteż wybieram trasę na Marki i do Wierzbia.
Ruszam. Po podjeździe na pierwsza górkę, przystaję w miejscu gdzie lubią sobie rosnąć kurki. Nie zawodzę się na miejscówce bo po chwili dreptania po lesie mam już pełną garść żółtych grzybów. Pakuje je do tylnej kieszeni koszulki i pedałuję dalej.
Na obwodnicy Marek dogania mnie rządna krwi chmara owadów. W terenie nie potrafię złośliwców zgubić, dopiero po wyjeździ na asfalt i przyśpieszeniu trochę tempa udaje się krwiopijców zostawić w tyle.
Dojeżdżam do Wierzbia i nagle moim oczom ukazuje się polna droga, która kusi swą tajemniczością. Slalomem wokół kałuż dojeżdżam do miejsca, gdzie zaczynam żałować decyzji o pozostawieniu aparatu. Wracam więc...
Asfaltem docieram do Marek, jednak jedzie mi się na tyle dobrze, iż postanawiam trochę zmienić trasę. Kieruję się na Lachowskie. Przystaje na mostku, gdzie powracają wspomnienia ze szczenięcych lat. Cudne to są wspomnienia:)
Wracam na Marki, skąd dalej chce kierować się do "żużlówki", jednak w między czasie zatrzymują mnie apetyczne maliny. Zazwyczaj jestem nieufna, jeżeli chodzi o owoce rosnące przy drodze ale dziś chęć zjedzenia zwycięża. Do domu wracam drogą, która wyprowadza mnie na krajówkę i tu już bezpośrednio kieruję się na swoje podwórko.

W domu wypijam kawę, bo brak kofeiny zaczyna mi się powoli dawać we znaki. Na dworze robi się coraz przyjemniej, więc postanawiam jeszcze kilka miejsc odwiedzić. Pierwszym z nich jest trzeci staw. Dziś o tyle interesując, iż powoli zakwita białymi liliami.
kwitnący trzeci staw © fotoaparatka

trzeci staw © fotoaparatka

Ze stawu, kieruję się ścieżką do mogiły powstańców.
mogiła powstańców © fotoaparatka

Spędzam tam krótką chwilę i ruszam dalej. Ku mojemu niezadowoleniu wszystkie szlabany w lesie pozamykane, łącznie z tym przy torach. Staram się ominąć przeszkodę, jednak w pewnym momencie tracę równowagę, uderzam głową w szlaban i leżę w trawie, w której pełno mrówek. Kask ratuje mi głową, gdyby nie on nie wiadomo jakby skończyła się ta historia. Naprawdę mam dużo szczęścia.
Wystraszona zbieram się do kupy, otrzepuję z mrówek, które mam dosłownie wszędzie i ruszam dalej.
Nad torami dojeżdżam do kolejnego kolejowego przejazdu, gdzie skręcam w stronę Dzietrznik, wjeżdżam w pola i po wdrapaniu się na wzniesienie odnajduję kolejny, świetny punkt widokowy.
nowy punkt widokowy © fotoaparatka

Schodzę z górki odnajdując w trawie skrzydlatego kolegę
na skraju trawy © fotoaparatka

Udaję się w drogę powrotną, dalej lasem kieruję się do krajówki, tym razem wyjeżdżając na nią z przeciwnego kierunku. Po skręcie z "częstochowskiej" do domu trafiam "żuzlówką" i polną drogą, na której odnajduję inne owadzie cuda.
motyl na łące © fotoaparatka

pajaki też muszą coś jeść © fotoaparatka
Kategoria sam na sam


Dane wyjazdu:
43.56 km 3.52 km teren
02:07 h 20.58 km/h:
Maks. pr.:48.90 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 512 kcal
Rower:Author

bezskuteczne poszukiwania bezludnego brzegu Warty

Sobota, 9 lipca 2011 · dodano: 09.07.2011 | Komentarze 3

Dziś powróciło tak długo wyczekiwane przez wszystkich lato. Słońce i bezkresny błękit nieba zachęcał do skorzystania z roweru, co też uczyniłam.
Celem dzisiejszej wycieczki stał się Kamion i odnalezienie jakiegoś samotnego skrawka Warty.
Wyruszam po obiedzie. Tradycyjną już trasą docieram do Kępowizny przez która szybko przemykam by za chwile znaleźć się w Bieńcu. Po dotarciu do wioski skręcam na Łaszew, mijam ulubiony krzyż i przez Bieniec Mały docieram do miejsca gdzie asfalt muszę zamienić na teren. Pedałuję szlakiem przez nadwarciańskie domki letniskowe do momentu, w którym docieram do pierwszego Łaszewskiego kurhanu. Wspinam się na wyżyny, wyciągam aparat i napawam się chwilą oddechu.
Krhan książęcy © fotoaparatka

Po chwili spędzonej w cieniu drzew ruszam dalej przed siebie. Z terenu wyjeżdżam w Przywozie, gdzie kieruję się na most.
Wrata w Przywozie © fotoaparatka

Z mostu już prosto do Kamionu. Po drodze mijam sporo dzieciaczków na rowerze, jeden z nich nawet mówi mi dzień dobry :)
Chwilę później jestem już w Kamionie na moście. Nie wiem dlaczego ale ilekroć tam jestem letnio porą, dogłębnie mogę odczuć porę wakacyjną. Kajaki, dzieci taplające się w nurcie Warty, dorośli wygrzewający się na słońcu. Krajobraz iście wakacyjny.
Warta w Kamionie 1 © fotoaparatka

Rzka w Kamionie © fotoaparatka

Spędzam chwilę na moście po czym pedałuję dalej pokręcić się po wiosce. Docieram do zabytkowej kapliczki, po czym ruszam w poszukiwaniu bezludnego brzegu rzeki.
zabytkowa kapliczka w Kamionie © fotoaparatka

Nie znajduję jednak ani skrawka wolnego od ludzi. W bidonie zaczyna się susza więc postanawiam wracać, po drodze odwiedzając spożywczak. Okazuje się jednak, że moje marne 1,50, jakie udaje mi się wygrzebać z plecaka, nie wystarcza na pół litra wody. Zrezygnowana opuszczam sklep z nadzieja na odnalezienie jakiegoś tańszego w drodze powrotnej. Ruszam i jakiś kilometr dalej odnajduję kolejne potencjalne źródło wody pitnej. Parkuję rower, wchodzę i cóż znów brakuje mi jakiś 20 groszy. Kiedy już mam opuszczać sklep, odnajduję Jurajską w dogodnej cenie. Niestety jest tylko smakowa, ale z braku laku dobre i to.
Teraz już bez obaw mogę ruszyć do domu. Wracam tą samą trasą bez już bez żadnych niespodzianek.
Swoją drogą to skandal, żeby to nie można było za 1,50 kupić pół litra zwykłej niegazowanej wody!

Dane wyjazdu:
20.52 km 0.86 km teren
00:56 h 21.99 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Author

po pracy na kurki

Piątek, 8 lipca 2011 · dodano: 08.07.2011 | Komentarze 8

Cały dzień spędzam w pracy, zamknięta w czterech ścianach, piękną pogodę mogę podziwiać tylko z za okna. Nie można przecież zmarnować tak słonecznego, ciepłego dnia.
Po powrocie szybko zjadam obiadokolację, przebieram się w rowerowe co wywołuje na mej twarzy uśmiech a w sercu radość, i ruszam. Nie mam zbyt wiele czasu, więc postanawiam trochę odstresować się przed weekendem na grzybobraniu. A gdzie można o tej prze roku znaleźć jakikolwiek grzyby... tylko nad Wartą.
Tradycyjną trasą docieram do Załęcza Wielkiego, gdzie po przejeździe przez most wjeżdżam przednim kołem w krowi placek ;) Nie będę opisywać konsekwencje tego czynu, w każdym bądź razie później przydają mi się listki i odrobina wody ;)
W okolicach świeżego placak;) © fotoaparatka

Po dokonaniu toalety swojej i roweru ruszam dalej,kierując się w stronę ośrodka ZHP. Przed Nadwarciańskim Grodem skręcam w leśną drogę tuż przy szałasie. Ukrywam dwukołowca za jakimiś krzakami i idę na poszukiwanie grzybów.
leśna nadwarciańska droga © fotoaparatka

Nie są to obfite zbiory ale zawsze to coś, najważniejsze, że do domu nie przyjadę z pustymi rękoma.
dzisiejsze zbiory © fotoaparatka

Mało mi jeszcze dzisiaj tego pedałowania, postanawiam więc bardziej zbliżyć się do Ośrodka i choć chwilkę spędzić nad brzegiem rzeki. W takich miejscach czuć że nadeszło lato.
plażą nad Wartą © fotoaparatka

Obserwuję chwilę małego Rafałka, który ewidentnie nie chciał słuchać swojego opiekuna i ruszam w drogę powrotną.
Rafałek nad brzegiem rzeki © fotoaparatka

Tuż przed mostem zatrzymuje mnie jeszcze jedno miejsce. Wspinam się na punkt z którego roztacza się widok na Załęcze. Dziś szczególnie interesujący z racji chmur jakie zawisły nad wioską.
zboże i chmury © fotoaparatka

zbożowy widok © fotoaparatka


Dane wyjazdu:
28.48 km 3.62 km teren
01:25 h 20.10 km/h:
Maks. pr.:47.10 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 338 kcal
Rower:Author

Źródlanym szlakiem zmiennej pogody

Wtorek, 5 lipca 2011 · dodano: 07.07.2011 | Komentarze 8

Po powrocie z pracy wita mnie cudne słońce wyglądające co rusz za chmur. Nie można takiej pogody nie wykorzystać. Zwłaszcza, że ostatnio więcej deszczu niż pogodnego lata.
Ruszam po obiedzie, szczęśliwa, iż wreszcie mogę trochę popedałować. Nie mam obranej trasy ale w trakcie postanawiam pojeździć moim źródlanym szlakiem.
Półtora kilometra od domu nad głową pojawia się duże czarne chmurzysko i chwilę później już leje. Nie chcę wracać do domu, bo to równałoby się z popołudniem spędzonym przed telewizorem lub komputerem. Przyśpieszam więc trochę tempo i pedałuję w stronę przystanku na Kałużach Kol. Przerwę wykorzystuję na dopompowanie powietrza w moim przednim kole. Kiedy kończę deszcz zaczyna powoli tracić na swej sile.
Kałuże w deszczu © fotoaparatka

Chwilę później za chmury wychodzi słońce, więc mogę ruszyć dalej. W Kępowiźnie zaczyna nawet robić się gorąco, jednak to co dzieje się nad moją głową zaczyna mnie trochę niepokoić. Nade mną słońce a dookoła ciemne chmury, zastanawiam się czy uda mi się do domu sucha. W wiosce na chwilę przystaje przy zabytkowym młynie, aby uwiecznić ten skrawek błękitnego nieba.
Zabytkowy młyn wodny © fotoaparatka

Ruszam dalej, teraz już prosto w kierunku pierwszego źródła i znów nad moją głową zawisają ciężkie ciemne chmury.
ciężkie chmury © fotoaparatka

Nie zważając jednak na to co dzieje się na nieboskłonie pedałuję do celu, tu znów spotyka mnie słońce. Chwilę spędzam przy źródle Królowej Bony, po czym kieruje się dalej żółtym szlakiem.Tu towarzyszy mi piękna pogoda, która zostaje ze mną już do końca wycieczki.
z nadzieją nadchodzi pogodne niebo © fotoaparatka

Źródło Królowej Bony © fotoaparatka

błękitne niebo nad polami © fotoaparatka

i nad rzeką się rozchmurzyło © fotoaparatka

Wjazd z terenu na asfalt wiąże się z pokonaniem jednego z moich ulubionych wąwozów, który dziś stał się nawet przejezdny. Spotykam tam kolegę, który zachowuje się troszkę jakby był pod wpływem. Chyba za dużo deszczówki wypił :)
kolega spotkany na szlaku © fotoaparatka

Wyjeżdżam w Bieńcu Małym, skąd kieruję się do skrzyżowania przy Krzyżu. Po wjeździe na punkt widokowy, dostrzegam to co dzieje się w oddali na niebie. Ze złocistym kolorem zbóż, ciemny nieboskłon robi wrażenie.
mój ulubiony punkt widokowy © fotoaparatka

Od skrzyżowania czarnym szlakiem przez Bieniec Parcele docieram do Pątnowa, gdzie czeka na mnie kolejne ze źródeł. Jest to Źródło Św. Rocha, jedyna źródlana woda, której nie piłam bezpośrednio ze studni.
Źródło Św. Rocha Pątnów © fotoaparatka

Opuszczam miejsce kierując się do skrótowej drogi, która zaprowadzi mnie do Dzietrznik. Przed wjazdem do wioski zatrzymuję się jeszcze przy przejeździe kolejowym.
przejazd kolejowy © fotoaparatka

Przemykam obok kościoła parafialnego po czym skręcam na "załęcką drogę". Przejeżdżam Dzietrzniki i w lesie skręcam w stronę Objawiania.
Źródełko Objawiania jest zwieńczaniem mojej dzisiejszej wycieczki, toteż spędzam tam dłuższą chwilę. Mam ostatnio nad czym rozmyślać....
Dolina Objawiania z góry © fotoaparatka

żółty szlak do źródełka © fotoaparatka

Z Objawienia prze Kałuże Kolonie wracam do domu.

Dane wyjazdu:
41.13 km 0.00 km teren
01:51 h 22.23 km/h:
Maks. pr.:45.30 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 505 kcal
Rower:Author

rowerowo do pracy

Wtorek, 28 czerwca 2011 · dodano: 04.07.2011 | Komentarze 7

Dawno nie pedałowałam rowerem do pracy, więc trzeba to nadrobić. Budzę się skoro świt i aż dziw bierze, że otwieram oczy jeszcze przed budzikiem. Zjadam śniadanie i ruszam pracować. Trasa tradycyjna, krajówką nr 43. Jedzie mi się przeciętnie, bo bez ustanku łzawią mi oczy. Sama nie wiem od czego. okulary też nie pomagają. W końcu jednak dojeżdżam do Wielunia, parkuje rower i powracam do pracowniczego stanu.
Po 13 udaje mi się pracę opuścić. Wyjeżdżam z miasta i nagle przypomina mi się o pozostawionym telefonie. Jutro urlop, więc jak tu żyć bez komórki. Nie ma wyjścia muszę się wrócić.
Po raz drugi wyjeżdżam z miasta, tym razem już z telefonem w plecaku. Z powodu wiatru nie mam ochoty wracać "częstochowską" toteż obmyślam inną trasę. Przez Gaszyn, Kadłub docieram do zielonego szlaku, którym kieruję się na Popowice.
pola za Kadłubem © fotoaparatka

krajobraz na czarnym zielonym szlaku © fotoaparatka

Z Popowic przez Józefów, gdzie robię sobie troszkę dłuższą przerwę na zdjęcia i przebranie wierzchniego odzienia w bardziej przewiewne.
miejsce na przebranie © fotoaparatka

Ruszam znów w drogę. Teraz kieruję się do Grębienia, gdzie żegnam się z zielonym a witam czarnym szlakiem. Zgodnie z oznakowaniem skręcam w kierunku zabytkowego kościółka, aby tam na chwilę odetchnąć od skwaru. O dziwo nie spotykam żadnego złośliwego psiaka, co rejonach zabytku jest normą.
zabytkowa dzwonnica © fotoaparatka

Zabytkowy kościół w Grębieniu © fotoaparatka

Ruszam. Z Grębienia przez Pątnów wyjeżdżam na krajówką i dalej już prosto przez Dzietrzniki docieram do domu.

Dane wyjazdu:
45.78 km 32.51 km teren
02:22 h 19.34 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 540 kcal
Rower:Author

Moje ulubione miejsca raz jeszcze

Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 03.07.2011 | Komentarze 7

W czwartek nad ranem pożegnałam rodzinkę, która wyruszyła w podróż nad morze na kilka dni. Pozostawiona samotnie w domu, postawiam nie marnować okazji na wolną czasoprzestrzeń. Pogoda od rana słoneczna choć wietrzna, ale na rowerze zawsze wiatr wieje:)
Myślę nad trasą i wskakuję na rower. Dawno nie jeździłam po najbliższych terenach, więc postanawiam odwiedzić moje ulubione miejscówki.
Ruszam przez Kałuże Kol. do Załęcza, gdzie po przejeździe przez most pedałuje żółtym szlakiem w stronę Bukowców. Na trasie zatrzymuje mnie jeden zakątek, do którego od czasu do czasu też lubię zaglądać.
Zakątek Warty © fotoaparatka

przy brzegu © fotoaparatka

Przysiaduje na chwilę przy brzegu, po czym ruszam dalej w kierunku Wroniej Wody. Z racji, iż pogoda ostatnio trochę przekropna, nie mam problemy z nadmiarem piasku na drodze.
żółty szlak © fotoaparatka

W pewnym momencie skręcam w kierunku starorzecza, gdzie po dotarciu szukam jakiejś wolnej przybrzeżnej przestrzeni. Nie jest to łatwe. Przy każdym nie zarośniętym zejściu siedzą wędkarze, mnóstwo wędkarzy. Obchodzę brzeg i postanawiam się wycofać. Pusty brzeg odnajduje dopiero tam gdzie po raz pierwszy odkryłam Wronią Wodę.
Szukam łabędzia, którego ostatnio tam spotkałam, jednak go nie dostrzegam. Prawdopodobnie się wyprowadził, bo gniazda tez nie widzę.
wronia woda © fotoaparatka

Ruszam dalej żółtym szlakiem, tym razem kierując się do wysiedlonej wsi Jarzębie. Po skręcie ze szlaku, przejeżdżam pięknym wąwozem do ruin wioski. Szukam nie zarośniętego brzegu Warty, gdzie na chwilę przystaję.
Wąwóz do Jarzębi © fotoaparatka

Warta w Jarzębiach © fotoaparatka

Chmury nad moją głową nieprzyjaźnie zaczynają się kłębić, co zmusza mnie do odwrotu. Planowana Góra Św. Genowefy musi poczekać na inny dzień. Wracam.
Po wyjeździe z lasu okazuje się, że nie taki diabeł straszny. Nie mając najmniejszej ochoty na powrót do domu, jadę jeszcze w kierunku ośrodka ZHP. Skręcam w pierwszą lepszą drogę, stawiam rower przy drzewie i idę na grzybobranie. Udaje mi się znaleźć troszkę kurek. Ilość w sam raz do obiadowego sosu.
Pakuje grzybki do plecaka i ruszam w drogę powrotną robiąc sobie po drodze jeszcze dwa przystanki.
most Załęczu Wielkim © fotoaparatka

nadwarciańki brzeg © fotoaparatka

Kałużańskie stawy © fotoaparatka

Po powrocie do domu, ugotowaniu i spałaszowaniu obiadu wyglądam za okno, gdzie coraz mniej ciemnych chmur a coraz więcej słońca. Nie ma szans, nie będę siedzieć w domu. Zaprzęgam rower raz jeszcze i ruszam przed siebie.
Z racji, iż odwiedzam dziś ulubione miejsca, pedałuję w stronę żwirowiska. Nie wiem dlaczego ale lubię tam wracać. Na miejscu mam okazję skosztować aromatycznych poziomek, co od razu powoduje uśmiech na twarzy.
żwirowisko © fotoaparatka

Opuszczam miejsce i przez Budziaki pedałuję jeszcze do leśniczówki, gdzie zawracam w stronę domu.
ulica Św. Huberta © fotoaparatka