Info
Ten blog rowerowy prowadzi fotoaparatka z miasteczka Kałuże / Wieluń . Mam przejechane 5730.28 kilometrów w tym 1406.15 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.84 km/h i się wcale nie chwalę, bo i nie ma czym :)Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Maj1 - 2
- 2013, Czerwiec1 - 4
- 2013, Maj1 - 2
- 2013, Kwiecień1 - 4
- 2012, Listopad1 - 6
- 2012, Wrzesień2 - 8
- 2012, Sierpień2 - 7
- 2012, Lipiec3 - 8
- 2012, Czerwiec6 - 13
- 2012, Maj10 - 43
- 2012, Kwiecień9 - 44
- 2012, Marzec7 - 57
- 2011, Październik2 - 12
- 2011, Wrzesień4 - 25
- 2011, Sierpień7 - 44
- 2011, Lipiec11 - 46
- 2011, Czerwiec12 - 86
- 2011, Maj11 - 99
- 2011, Kwiecień12 - 108
- 2011, Marzec14 - 116
- 2011, Luty5 - 29
- 2011, Styczeń5 - 35
- 2010, Październik2 - 10
- 2010, Wrzesień2 - 4
- 2010, Sierpień4 - 10
- 2010, Lipiec14 - 58
- 2010, Czerwiec13 - 23
- 2010, Maj13 - 3
- 2010, Kwiecień7 - 2
Dane wyjazdu:
7.25 km
3.20 km teren
00:23 h
18.91 km/h:
Maks. pr.:29.00 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 83 kcal
Rower:Author
Mecz siatkówki_czyli urlopu na rowerze dzien piąty
Piątek, 16 lipca 2010 · dodano: 16.07.2010 | Komentarze 0
Dnia czwartego nie ma bo jednak rower dostał urlop. A dzisiaj z racji pogody kompletny lajcik.Rano padało, w południe był już taki skwar, że ledwo dało się na dworze wysiedzieć. Po południu burza a wieczorem dostaliśmy zaproszenie na meczyk siatkówki. Z racji tego, że nasze boisko znajduje się dwie wioski dalej ilość kilometrów znikoma.Co do meczu to przegraliśmy 6 z 7 setów. No cóż siatkówka nie jest moją mocną stroną. Najważniejszy ostatni set jednak wygrany, bo walka toczyła się o piwko! Trzeba mieć jednak jakąś mobilizację aby zwyciężać :)
Kategoria W towarzystwie
Dane wyjazdu:
28.26 km
11.20 km teren
01:33 h
18.23 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 328 kcal
Rower:Author
a rower miał mieć dzisiaj wolne_ czyli urlopu na rowerze dzień trzeci
Środa, 14 lipca 2010 · dodano: 14.07.2010 | Komentarze 12
Rano sobie odpuściłam jazdę bo było za gorąco. Zresztą miałam dać rowerowi i mojemu tyłkowi cały dzień wolnego. Nic z tego jednak nie wyszło. Cały ranek włóczyłam się z kąta w kąt. Ewidentnie czegoś mi brakowało! Ileż można przecież siedzieć na komputerze. Po obiedzie więc rozważając wszystkie za i przeciw, postanowiłam jednak zasiąść na mojego rumaka i wyruszyć w krótką podróż. Od razu poczułam się lepiej :)Pierwszym punktem była Dolina Objawienia. Chwila postoju na strzelenie kilku fotek ruszam dalej obierając sobie za cel Krzyż Milenijny w Dzietrznikach.
Dolina Objawienia© fotoaparatka
Leśnymi drogami jakoś dotarła do asfaltu na którym po ścigałam się trochę z ciągnikiem (byłam szybsza :D). Doga na krzyż wiodła przez pola i strugę na której na szczęście było coś w rodzaju mostku. Natomiast do samego krzyża trzeba się było wspiąć pod niezłą górkę. Ale za to jak się potem fajnie zjeżdżało.
struga© fotoaparatka
Krzyż Milenijny© fotoaparatka
Szybki powrót na asfalt i dalej plan był taki aby dojechać do końca Dzietrznik i przez Budziaki wrócić do domu. Po dojechaniu jednak do końca wsi okazało się, że jest rozjazd. Nie mogła się powstrzymać popedałowałam w przeciwnym kierunku niż powinnam. Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia dokąd mnie ta droga doprowadzi. Tliła się jednak nadzieja, że może uda mi się nią dojechać do Grębienia i się udało! Na dodatek w tym miejscu, które mnie najbardziej interesowało, czyli przy kościele. Powisiałam zaproszenie i ruszyłam w kierunku Józefki, gdzie usilnie poszukiwałam jakiegoś spożywczaka, bo w bidonie susza. Pokręciłam się trochę po wsi zwiedzając okolicę przy okazji znajdując szlak rowerowy. Wykorzystam go przy następnej podróży, dziś zawróciłam.
Widok Popowice© fotoaparatka
Do domu wracałam znienawidzoną przeze mnie krajówką, bo nie chciało mi się pedałować tą samą trasą, którą przyjechałam. Po drodze minęłam grupkę kolarzy i po raz pierwszy chyba w tym roku widziałam ludzi dla których rower jest czymś więcej, niż tylko środkiem lokomocji do najbliższego sklepu:) I dla których kask na głowie to normalka, bo mam wrażenie, że czasem ludzie patrzą się na mnie jak na debila.
Kategoria sam na sam
Dane wyjazdu:
33.18 km
14.20 km teren
02:00 h
16.59 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:36.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 370 kcal
Rower:Author
Miały być Lisowice a były Bobrowniki... czyli urlopu na rowerze dzień drugi
Wtorek, 13 lipca 2010 · dodano: 13.07.2010 | Komentarze 4
Dziś na rowerze byłam już o 7.00, no i niby powinno być rano chłodniej. Nic z tego! Jak tylko przejechałam kawałek wiedziałam, że Lisowice prawdopodobnie trzeba będzie sobie odpuścić. Do Załęcza jakoś dojechałam , choć duchota straszna. Po przejechaniu przez most droga wiodła już przez las więc i było troszkę chłodniej. Jednak gdy tylko wyjeżdżałam na jakieś nasłonecznione miejsce od razu odechciewało mi się jechać dalej.W drodze do Bukowiec znalazłam jakąś boczną dróżką wiodącą nad brzeg Warty. Postanowiłam odpocząć tam na chwilę i przemyśleć czy jest sens jechać dalej. Była praktycznie 8.00 a w słońcu już było ponad 30 stopni.
Warta_ Bukowce© fotoaparatka
Po chwili zastanowienia ruszyłam jednak dalej ustalając sobie za cel chociaż Bobrowniki. Tym bardziej, że do samej wsi szlak wiedzie przez las, wiec nie powinno być tak źle. W bukowcach jednak jeszcze chwila zastanowienia czy oby na pewno brnąć w tym upale dalej. Ruszam.
Szlak jak to szlaki w Załęczańskim Parku piach, piach i jeszcze raz piach, ale jakoś dało się przejechać. Przed Bobrownikami postój przy żabim stawie. Nie mogłam sobie odpuścić tego widoku i szansy na wytchnienie w cieniu.
Żabi Staw_ lipiec© fotoaparatka
chwila wytchnienia© fotoaparatka
Z żabiego stawu piaszczysta drogą, dodatkowo porozjeżdżaną przez kłady dotarłam do Bobrownik. Pokręciłam się trochę po okolicy. Potaplałam nogi w Warcie, cudowne uczucie taki przyjemny chłodzik. Chociaż stopy odetchnęły od upału.
Warta w Bobrownikach© fotoaparatka
Powrót do domu tym samym szlakiem z ta różnicą, że mój licznik pokazywał już temperaturę 40 stopniu a cień z lasu gdzieś uleciał. Mimo piaszczystego szlaku do Załęcza dotarłam dość szybko jednak strasznie zmęczona zarówno fizycznie jak i psychicznie. Musiałam więc chwilę odetchnąć. Znalazłam jakieś bezludne zejście do rzeki i połaziłam trochę w wodzie.
Most w Załęczu Wielkim© fotoaparatka
Do domu dotarłam gdy temperatura sięgała już blisko 42 stopni.
Postanowiłam, że jeżeli jutro będzie taka pogoda to daję wolne rowerowi. W końcu jemu też należy się urlop!
Kategoria sam na sam, Załęczański Park Krajobrazowy
Dane wyjazdu:
48.64 km
20.10 km teren
02:44 h
17.80 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 534 kcal
Rower:Author
Inauguracja urlopu na rowerze
Poniedziałek, 12 lipca 2010 · dodano: 12.07.2010 | Komentarze 2
Wstałam po 7 z wielką niechęcią. Świadomość tego, że mam urlop, że mogłabym się wreszcie wyspać a ja ustawiam sobie budzik na tak wczesną godzinę jest dla mnie przytłaczająca. Jednak kiedy już wygramoliłam się z łóżka i rozpoczęłam dzień, a zwłaszcza gdy wyszłam na dwór i poczułam przyjazną dla pedałowania temperaturę przytłoczenie minęło. Zjadłam więc śniadanie i o godzinie 8.00 przy temperaturze 26 stopni ruszyłam w kierunku Wierzbia. Tam krótki postój przy tablicy ogłoszeniowej. Tym razem wyposażona w taśmę klejącą i obcążki do paznokci (bo stwierdziłam, że są lżejsze i bezpieczniejsze na rower niż nożyczki) z łatwością powiesiłam zaproszenie.Z Wierzbia do Ożarowa, gdzie miałam kilka postojów. Pierwszy przy kościele z 1930 roku pw. Św. Marii Magdaleny, który swą architekturą nawiązuje do gotyku.
Kościół w Ożarowie© fotoaparatka
Drugi przystanek przy spożywczaku, bo trzeba było zaopatrzyć się w dodatkową wodę. Przy okazji powisiałam kolejne zaproszenie.
Trzeci przy Muzeum Wnętrz Dworskich, gdzie już nie mogłam odpuścić sobie wejścia na jego teren. Chciałam połazić po zabytkowym parku, ale okazało się, że rowerom wstęp wzbroniony:( Szczerze mówiąc to nawet nie ma gdzie tego roweru przed tym muzeum zostawić. Także ze zwiedzania parku nici, bo musiałam mieć rower na oku.
Zespół Parkowo- Dworski w Ożarowie© fotoaparatka
Z muzeum przez Dobijacz dojechałam do Ożarowskich Stawów. Po drodze spotykając się ze zmęczonym upałem bocianem. Biedak nawet nie miał siły przede mną uciekać. Trasa bardzo fajna, wiedzie praktycznie przy samym brzegu kompleksu stawów. Tu oczywiście też chwila przerwy.
Bociek© fotoaparatka
Staw ożarowski© fotoaparatka
Po postoju okazało się, że temperatura już powoli zaczyna dawać się we znaki. Nie zważając jednak na zbliżający się żar popedałowałam dalej zielonym szlakiem w kierunku miejscowości Motyl. Po drodze minęłam jeszcze jeden typowo leśny staw. Przez Słoniny, w których się trochę pogubiłam, leśnymi, piaszczystymi drogami dotarłam do Motyla. Miałam nadzieje, że popatrzę sobie tam na konie ze stadniny, niestety trafiłam chyba na ich drugie śniadanie. Wszystkie ochoczo zajadały coś w odległym, zacienionym koncie wybiegu.
Z Motyla miałam się już kierować w drogę powrotną przez Komorniki, ale coś mnie podkusiło dalej brnąć zielonym szlakiem. Tym bardziej, że na mapie zobaczyłam, że droga którą zamierzam jechać to Trakt Częstochowski, więc pewnie fajny utwardzony szlak. I tu się pomyliłam. Piach, piach i jeszcze raz piach, na dodatek miejscami oznakowanie szlaku schowane za jakimiś krzakami i praktycznie niewidoczne. A na domiar złego poukrywane oznaczenia znajdowały się akurat na rozstajach dróg. Cieszyłam się, że wzięłam mapę :)
Jakaż ja byłam szczęśliwa gdy dojechałam do asfaltu. W zamierzeniu miałam jechać do Skomlina, ale po atrakcjach traktu postanowiłam we Wróblewie zawrócić już w kierunku domu, tym bardziej, że żar z nieba osiągnął już temperaturę prawie 35 stopni.
I tak przez Wróblew do Komornik na Zmyśloną, gdzie zawisło kolejne zaproszenie, do Ożarowa. Po drodze jeszcze wdrapując się na górkę (Wzgórza Ożarowskie), z której roztaczał się niesamowity widok na okolicę.
Widok ze Wzgórz Ożarowskich© fotoaparatka
Z Ożarowa do Wierzbia co prawda z górki ale wiatr dawał o sobie znać spowalniając zjeżdżanie. Z Wierzbia przez Marki do domu, gdzie dotarłam jeszcze przed samym południem.
Po całym dzisiejszym wyjeździe muszę stwierdzić, że wczesne wstawanie się opłaca. Zwłaszcza przy takich temperaturach z jakimi mamy teraz do czynienia. Jutro zamierzam wstać o 6, ale co z tego wyjdzie zobaczymy :)
Kategoria sam na sam, Szlakiem drewnianej architektury
Dane wyjazdu:
18.58 km
16.40 km teren
00:54 h
20.64 km/h:
Maks. pr.:36.40 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 213 kcal
Rower:Author
Ucieczka przed pawentami
Niedziela, 11 lipca 2010 · dodano: 11.07.2010 | Komentarze 12
Po porannym pobycie na dworze, stwierdziłam, że na rower to dzisiaj stanowczo za gorąco. Postanowiłam więc wybrać się na krótkie pedałowanie pod wieczór. Po spędzeniu popołudnia u babci około godziny 19.30 ruszyłam w krótką podróż.Leśnymi dróżkami dotarłam do "obwodnicy" wioski, którą dojechałam do nowiutkiej, równiutkiej drogi asfaltowej prowadzącej z Wierzbia do Marek. W między czasie próbowałam zrobić jakieś zdjęcia, jednak przy każdym moim postoju otaczała mnie czarna chmara, żądnych krwi pawentów. Co gorsza okazało się, że owa chmara nie odpuszcza nawet podczas jazdy. Zgubiłam ją dopiero po osiągnięciu prędkość około 30 km/h. Przez Marki powróciłam na "obwodnicę". Wyjechałam nią na drogę, która dotarłam do Budziaków. Nie było mowy o jakimkolwiek zatrzymaniu się. Gdy tylko moja prędkość spadała natychmiast z przodu, z tyłu, z boku pojawiały się te owadzie wampiry. Zawróciłam więc i wróciłam do domu.
Jak się okazuje jest jeszcze coś gorszego od komarów !
Kategoria sam na sam
Dane wyjazdu:
38.52 km
20.30 km teren
02:14 h
17.25 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 430 kcal
Rower:Author
Parzymiechy w skwarze
Sobota, 10 lipca 2010 · dodano: 10.07.2010 | Komentarze 2
Wyruszyłam dzisiaj z domu właściwie bez celu. Tak po prostu żeby pojeździć i jakoś poradzić sobie ze skwarem lejącym się z nieba. Jedynym postanowieniem było spędzenie większości czasu w cieniu, ruszyłam więc lasem. Po kilku kilometrach jednak zaczęłam się zastanawiać co lepsze las i chłodzący cień bez wiatru, czy asfalt, słońce ale za to z jakże przyjemnym dzisiaj wiatrem.Przez Objawienie wyjechałam na drogę z Dzietrznik do Załęcza, skręcając jednak z niej na Kluski. I tu miałam kryzys. Temperatura ostro dała mi się we znaki. Po krótkim odpoczynku i uzupełnieniem płynów z nowym zapałem ruszyłam jednak dalej obierając sobie za cel Parzymiech i Rezerwat Stawiska. Żółtym szlakiem popedałowałam więc w stronę Załęcza Małego, gdzie przy wyjeździe szlaku na asfalt skręciłam w prawo i dalej lasem w kierunku Giętkowizny.
żwirowisko© fotoaparatka
Z Giętkowizny już prosto w stronę Parzymiech i do rezerwatu, który szczerze mówiąc rozczarował mnie. Po krótkim postoju ruszyłam w drogę powrotną. Miałam wracać asfaltem przez Załęcze Małe, jednak popedałowałam lasem, bo było z górki. Z leśnej drogi wyjechałam na końcu Załęcza Małego i przez Załęcze Wielkie, gdzie spotkałam dwa bociany, wróciłam do domu.
bociany© fotoaparatka
Kategoria sam na sam, Załęczański Park Krajobrazowy
Dane wyjazdu:
38.33 km
5.00 km teren
01:51 h
20.72 km/h:
Maks. pr.:44.20 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 448 kcal
Rower:
W poszukiwaniu tablic
Czwartek, 8 lipca 2010 · dodano: 08.07.2010 | Komentarze 3
Swą dzisiejszą wycieczkę rozpoczęłam od wizyty w sklepie w Dalachowie. Pilnie potrzebne mi były pinezki. Po dłuższym przeszukiwaniu sklepowych półek w końcu odnalazłam je schowane w kątku. Ze spożywczaka do domu, gdzie krótki pakowanko niezbędnego sprzętu do którego dziś dołączyły zaproszenia.I tak wyruszyłam w drogę na poszukiwania tablic ogłoszeniowych, na których mogłabym owe zaproszenia porozwieszać. Na Kępowiźnie tablicy brak popedałowałam więc w stronę Bieńca zbaczając na chwilę z asfaltu na żółty szlak rowerowy, aby odpocząć chwilkę nad Wartą.
Warta w Bieńcu© fotoaparatka
Po odpoczynku powrót na asfalt. Drewniana tablica ogłoszeniowa znalazła się przy sali OSP i tu pojawił się problem bo moje pinezki za nic nie chciały w to drewno wejść. Na szczęście na ziemi znalazłam kamień, któremu uległy.
Dalej przez Bieniec Mały do Łaszewa, gdzie oprócz tablicy szukałam jeszcze kolejnego drewnianego kościółka. Tablica tradycyjne przy OSP. Tu już w ogóle straciłam nadzieję, że uda mi się cokolwiek powiesić. Kamień nie dał rady, pół paczki pinezek pokrzywionych ale po jakiś 15 minutach zmagań zaproszenie zawisło.
Droga do drewnianego kościółka wiodła przez Piotrkową Górę, więc trzeba było podjeżdżać, ale wysiłek opłacał się bo to chyba najładniejszy z kościołków, jakie do tej pory miałam okazję zobaczyć.
Kościółek w Łaszewie© fotoaparatka
Dalej popedałowałam w stronę miejscowości Strugi, gdzie tablica znajdowała się u kogoś w ogródku, więc zrezygnowałam i ruszałam w drogę powrotną. W Bieńcu Małym, nie mogąc się powstrzymać skręciłam w teren na żółty szlak.
żółty szlak© fotoaparatka
Początkowo miałam tylko zerknąć na wąwóz, którym zjeżdża się w dolinę rzeki, jednakże Warta działa na mnie jak magnez. Popedałowałam więc piaszczystym wąwozem w dół.
wąwóz© fotoaparatka
Zmagania z piaskownicą na szlaku jednak opłacały się, ponieważ Warta w tym miejscu jest wyjątkowo urokliwa. No i nie pogoniły mnie żadne kundle, co miało miejsce ostatnim razem kiedy tam przejeżdżałam.
Warta© fotoaparatka
żółty szlak© fotoaparatka
Ponownie na asfalt wyjechałam w Bieńcu, z którego już prosto do domu. Chociaż jakieś chochliki w głowie namawiały mnie, aby jeszcze o jakieś miejsce zahaczyć. Burcząca pustka w żołądku była jednak silniejsza :)
Wróciłam do domu jakaś zmordowana. Tyłek mnie bolał pomimo wkładki, nogi jakoś też dały o sobie znać. Nie wiem chyba się starzeję :D
Dane wyjazdu:
13.70 km
7.50 km teren
00:43 h
19.12 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 145 kcal
Rower:Author
przejażdżka
Środa, 7 lipca 2010 · dodano: 07.07.2010 | Komentarze 9
Dziś do pracy na 12, nastawiłam więc budzik na 7 żeby o 7.30 być już na rowerze. O dziwo wstałam razem z budzikiem, co dla mnie śpiocha jest nieprawdopodobnym wyczynem. Nie zaplanowałam długiej trasy, bo przed wyruszeniem do pracy w domu czekały mnie jeszcze obowiązki.Temperatura bardzo przyjemna około 16 stopnie i słoneczko. W lesie jeszcze mokro po wczorajszych opadach, więc piasek już tak strasznie nie przeszkadzał.
Lasem przejechałam sobie do "trzeciego stawu", który o tej porze dnia wyglądał świetnie. Przez chwilę żałowałam nawet, że nie wstałam jeszcze wcześniej. Potem przez mogiłę powstańców do Doliny Objawienia, która również była dziś wyjątkowo urokliwa.
Dolina Objawienia© fotoaparatka
Dolina Objawienia- źródełko© fotoaparatka
Zrobiłam więc tam chwilowy postój. Zaczerpnęłam wody do bidonu i ruszyłam dalej leśnymi drogami na Kępowiznę po drodze zerkając jeszcze na chmury.
niebo© fotoaparatka
Z Kępowizny przez pole biwakowe do miejsca, które chyba w tym rejonie Warty lubię najbardziej. Cisza, spokój przeplatany brzęczeniem ważek i szumem rzeki. Musiałam spędzić tam chwilę czasu.
Warta© fotoaparatka
W końcu przyszedł czas na powrót do domu i na codzienne obowiązki.
Kategoria sam na sam, Załęczański Park Krajobrazowy
Dane wyjazdu:
40.10 km
15.00 km teren
02:03 h
19.56 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 443 kcal
Rower:Author
Powrót na szlak drewnianych kościółków
Niedziela, 4 lipca 2010 · dodano: 04.07.2010 | Komentarze 3
Od rana szukałam kompana do towarzystwa na rower. Nie znalazłam co zmusiło mnie do zmiany zaplanowanej trasy. Postanowiłam więc samotnie wrócić na szlak zabytkowych drewnianych kościółków, których w okolicach jest sporo.Przez "obwodnicę" Marek dotarłam do Wierzbia, gdzie napotkałam pierwszą zabytkową świątynie. Kościółek Św. Leonarda z I połowy XVI wieku.
Kościół w Grębieniu© fotoaparatka
Po krótkim postoju ruszyłam drogą krajową nr 45 w stronę Grębienia. Nienawidzę tych krajówek. Zero pobocza, a próg między jezdnią a początkiem rowu taki, że przypadkowy zjazd z asfaltu może skończyć się nieprzyjemnym upadkiem. Na szczęście krajówką musiałam przejechać tylko około 1,5 kilometra. Po zjeździe z głównej drogi już spokojnie dotarłam do kolejnego kościółka Świętej Trójcy w Grębieniu.
Kościół w Grębieniu© fotoaparatka
Po kilku usilnych próbach sfotografowania zabytku, spakowałam aparat do plecaka i czarnym szlakiem ruszyłam w kierunku Popowic. Tam odnalazłam kolejną drewnianą świątynie, niestety zdjęć nie mam. Z Popowic znów drogą krajową tym razem nr 43 do Pątnowa, gdzie skręciłam w kierunku Bieńca. Na trasie napotkałam źródło Św. Rocha. Zajrzałam do środka studni i rzeczywiście widać było, że źródełko jest, ale jakoś nie miałam odwagi napić się wody.
Źródło Św. Rocha© fotoaparatka
Po krótkim postoju ruszyłam dalej w kierunku Bieńca przed którym skręciłam w polną drogę i już przy samych torach kolejowych dojechałam do Dzietrznik. Jadąc polną drogą mogłam podziwiać letnie krajobrazy i malownicze niebo.
Niebo nad Dzietrznikami© fotoaparatka
W Dzietrznikach jeszcze krótki postój przy Kościele i ruszyłam w kierunku domu przez Kępowiznę i Kałuże Kolonie.
Kościół w Dzietrznikach© fotoaparatka
Ni jeździło mi się dzisiaj wspaniale. Z trudem przychodziło mi pedałowanie. Nie wiem czy to przez ten upał, wiatr czy też po prostu jakiś leń się wkradł w moje nogi. W każdym bądź razie trzy kościółki mam zaliczone, na pozostałe przyjdzie czas później.
Kategoria sam na sam, Szlakiem drewnianej architektury
Dane wyjazdu:
43.41 km
28.00 km teren
02:30 h
17.36 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 513 kcal
Rower:Author
Załęczańskim łukiem Warty po mojemu
Środa, 30 czerwca 2010 · dodano: 30.06.2010 | Komentarze 3
Szlak tak naprawdę zaczyna się na Ośrodku "Nadwarciański Gród". Ja zaczęłam go od Kałuż po przejechaniu przez most w Załęczu Wielkim, szlak mówi tak: (...)w polu ujrzymy otoczony brzozami metalowy krzyż. Przed nim nasz szlak skręci w lewo (w moim przypadku w prawo) przez laski i polanki zacznie się wspinać na wysoczyznę No i skręciłam ale dałam radę przejechać może z 20 metrów i utknęłam w piachu. Przeprowadziłam jeszcze rower kilkaset metrów i postanowiłam poszukać innej drogi. Nie dało się tam jechać piach praktycznie po kolana. Wróciłam więc na drogę koło mostu i przez Piaski do Bukowców, gdzie skręciłam. Myślałam, że tu droga będzie lepsza i była na początku. Po jakimś czasie pojawiły się znowu piaski. W głowie tylko jedna myśl, żeby się nie zatrzymać, bo gdyby to już raczej nie pedałowanie a prowadzenie by mnie czekało. W dodatku nie byłam pewna czy jadę dobrze, jaka więc była moja radość gdy na drzewie ujrzałam oznaczenie żółtego szlaku. Jakoś się dopełzałam do Przywozu gdzie miałam przejechać Wartę i wyruszyć w stronę Łaszewa. Co się okazało, most po powodzi w remoncie przejazdu nie ma :( Nie uśmiechało mi się wracać tą samą drogą przez piaski, wyjęłam więc mapę i sprawdziłam gdzie znajdę kolejny most. Do Kamionu droga przez pewien czas wyglądała tak samo jak poprzednie, czyli piach, piach i jeszcze raz piach. Po jakimś czasie moim oczom ukazała się jednak piękna droga leśna, gdzie wreszcie można było rozwinąć jakąś przyzwoitą prędkość. Tak jechałam i jechałam a Kamionu ni widu ni słychu w pewnym momencie zaczęłam mieć wątpliwości czy oby na pewno dobrze jadę. I kolejny uśmiech na twarzy gdy ujrzałam zabudowania i most :) Patrząc na ludzi pluskających się w wodzie wreszcie poczułam, że mamy lato.Warta w Kamionie© fotoaparatka
Warta© fotoaparatka
Po krótkim postoju na moście ruszyłam dalej w poszukiwanie drogi do Przywozu. Okazało się, że nie wszędzie znajdzie się drogowskaz. Po krótkim błądzeniu trafiłam na właściwy szlak. Stamtąd już właściwie prosto drogą asfaltową do Przywozu, gdzie powróciłam na szlak "Załęczańskim Łukiem Warty". Szlak super, trochę piachu było, ale do niego zdążyłam się już przyzwyczaić. Praktycznie cała droga do Łaszewa prowadzi tuż przy samej rzece. Za Przywozem po prawej stronie odnalazłam kurhany książęce. Ja znalazłam dwa, ale jak czytam opis szlaku to wydaje się, że jest jeden.
Kurhan nr 1© fotoaparatka
Kurhan nr 2© fotoaparatka
Są to mogiły książęce z okresu rzymskiego z około 180 roku n.e. Jednak żeby je zobaczyć trzeba się "wspiąć" na stromą skarpę doliny. Wróciwszy na szlak już prosto do Łaszewa skąd do Bieńca i Kępowizny, gdzie zrobiłam sobie krótki postój przy zabytkowym, drewnianym młynie wodnym,
Młyn wodny© fotoaparatka
a ponieważ zabrakło wody w bidonie z Kępowizny już prosto do domu.
Przez przypadek pobiłam dzisiaj swój rekord w przejechanych kilometrach. Droga choć na pozór wydawał się trudna, sprawiła mi sporo radości. Szlak pod nazwą "Załęczańskim Łukiem Warty" (EWI6) uważam za przejechany. Nie ma jak to zasiąść na siodełku i popedałować.
Kategoria sam na sam, Załęczański Park Krajobrazowy